Przejdź do głównej zawartości

Kiwi gościnnie: Stany świąteczne cz: IX Slab city i pustynne odloty

Budzimy się w typowym motelu przy drodze gdzieś na pustyni koło Palm Springs.
Dokładnie zgodnie z planem na zwiedzanie zachodniego wybrzeża USA.

(...a to będzie chyba najdłuższy wpis na tym blogu bo dzień był pełen przygód)


Szybki plan na poranek: skoczyć na górską atrakcję - Palm Spring Aerial Tramway - widoczną tu zapewne na horyzoncie:


Przy dojeździe atakuje nast stojący korek samochodów jeszcze 2-3 km przed parkingiem. Toczymy się powoli - przy budce biletowej wielka tablica nasmarowana kredą o 2-3 godzinnym okresie oczekiwania na wjazd na szczyt. Chyba nie jest dobrze, stajemy jednak na parkingu płatnym  (i tak nie było jak zawrócić) i czekamy na busika dowożącego pod stację kolejki.


Mieli rację.  Więc po dotraciu do stacji kolejki i zgrubnym oszacowaniu kłebiących się tłumów zawróciliśmy i udaliśmy się spacerkiem w dół do parkingu. Kolejka była gigantyczna, pełno szkrabów z sankami itp.


Takim trampkiem wjeżdża się pod stację kolejki, jeśli oczywiście masz na atrakcję w sezonie przynajmniej cąły dzień.


My nie mieliśmy - szybkie tankowanie i lecimy dalej wzdłuż pól wiatraków:


Tak wygląda mniej wiecej pustynna droga w stronę Salton Sea:


Bombay Beach to zapomniany kurort nad Alamo Salton Sea. By zrozumieć dlaczego wygląda jak wygląda trzeba poznac historię tego miejsca:

Jezioro lub raczej morze Salton powstało w zasadzie przez przypadek gdy powódź w roku 1905 na rzece Colorado przelała się przerywając sztuczne kanały irygacyjne. Woda wpływała do naturalnego obniżenia terenu przez 18 miesięcy!  Głównym problemem jest to że Salton nie posiada żadnego naturalnego odpływu, a woda szybko wypłukała naturalne pokłady soli. Amerykanie nie byli tego jeszcze do końca świadomi więc w latach 50' i 60' rozpoczął się gorączkowy biznes turystyczny z kurortami, kempingami i miasteczkami dookoła na użytek turystów i weekendowych odwiedzaczy z L.A. Oaza na pustyni za darmo - tylko budować! Po jeziorze pływały wkrótce żaglówki, ludzie kapali się i opalali tłuste ciałka na brzegach każdego lata.
I nagle z roku na rok zaczęło iść źle.
Z braku odpływu poziom zasolenia zwiekszał się bo wody mogło ubywać tylko przez parowanie. Zanieczyszczenia pestycydami z pól zwiększyło problem bo nigdy nigdzie nie spływały tylko kumulowały się na dnie. Zbiornik stawał się coraz bardziej słony, wymarły praktycznie wszystkie ryby i wyrzucane na brzeg zaczęły obrzydliwie cuchnąć. Skumulowane pestycydy tylko powiększyły skalę problemu i jezioro stało się całkowiecie martwe co szybko spowodowało odpływ turystów. W latach 70'  nikt nie chciał już tu przyjeżdżac i porzucono wszelkie inwestycje. Stan ten trwa praktycznie do dziś i Salton Sea to wysychające jezioro otoczone brzegami soli i martwych szkieletów ryb z miasteczkami-duchami dookoła. Jedynym ratunkiem jest dodanie wody, dużo wody - na to jednak nikt nie ma pieniędzy. Obecny pomysł sprowadzania wody z Meksyku przypomina plany i kosztorys kolonizacji księżyców Saturna.
Jednym z miast-duchów jest Bombay Beach znane mi jako "Sandy Shores" z gry.


Stała zabudowa to praktycznie tylko rozpadające się przyczepy, jest jeden sklepik i przydrożny bar wyłożony pomazanymi jednodolarówkami.

To jest najprawdopodobniejsza lokalizacja przyczepy Trevor'a Phillipsa albo raczej oczywiście jej inspiracji (oraz porówanie z oryginałem):



Oczywiście mając mapę lokacji w głowie (tu jest praktycznie idealnie skopiowana) dokładnie widziałem gdzie jechać:


Linia wody jednak daleko odsunęła sie od dawnego brzegu - do jeziora był spory spacerek:



Brzeg jeziora to pokłady soli:



Lecz jesli przyjrzysz się dokładnie okaże się że chodzisz też po szkieletach!
Na szczęście po wielu latach pachnie tu w zasadzie tylko solą i kurzem pustyni.


Jedynym obiektem mniej więcej w całości jest ozdbiona odpowiednio łódź rybacka:


Niestety spóźnilismy się wiele lat - z nadbrzeżnych budynków praktycznie nie zostało nic - został tylko zapomniany statek:


Od innych turystów dostaliśmy rekomendację zobaczenia "Opery w Mieście":


Oto sufit w operze.
Jakiż Nowozelandzki! :




Post from RICOH THETA. #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA
W środku pełne wyposażenie operowe oczywiscie:


Krótki koncert self-service:
Post from RICOH THETA. #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA



Niedalego od Bombay Beach przejżdżamy przez ostatnią osadę na lini brzegowej: Niland. Tu droga skręca już do Meksyku, a jedyna żwirówka biegnie kilkanascie kilometrów w pustkowie do samozwańczego, hipisowskiego i wiecznie zbuntowanego:

Slab City


Wita nas drogowskaz przy którym parkujemy. Do "miasta" jeszcze kawałek ale na "przedmieściach" znajduje się coś co trzeba koniecznie zobaczyć: Dzieło życia Leonarda Knight'a - prostego człowieka który wzniósł to wszystko własnymi rękami z siana, suszonej gliny i hektolitrów farby dla chwały Pana i przekonania że Bóg jest miłoscia.











Widok ze szczytu na Slab city:


Widok ze szczytu na plac przed górą:


Na górze jak widać bywało tłoczno:





Druga część góry przypomina pieczarę z wieloma grotami wspartą na pniach drzew. tutaj już tylko można chodzić w środku:



Wnętrze jednej z małych pieczar:


To samo wnętrze już z nami:
Post from RICOH THETA. #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA

A to już druga "otwarta" część góry:




Przejście przez wnętrze:










Potem pojechalismy dalej na kolejne złomowisko artystycznej (de)kompozycji czyli "East Jesus". 
Już na wstępie powitany zostałem przez komitet podstarzałych hipisów - zresztą widoczny w tle. 

Wywiązał się ciekawy dialog:
"Widzisz te dywanki-ścieżki dookoła rzeźb?" - "Acha, jasne mam się ich trzymać, tak?" - "Nie, nie! Absolutnie! Zignoruj je! właź wszędzie, szperaj i dotykaj, a jak coś popsujesz i ktoś cię spyta to mów że tak było! Ci artyści ...oni to lubią!
...i wrócił pod parasol zadowolony z siebie...:




Więc zaczeliśmy włazić wszędzie!


Światowej sławy lub niesławy smochodo-grill:


Pustynia pożera wszystko, a może to słynny atak amby?


Mamut z opon - odlotowy:




Destruktywny wpływ telewizji na społeczeństwo:




Instalacja - no właśnie, brak słów. W zasadzie można by napisać "Instalacja Windowsa 10 - podobny bajzel i wymieszanie koncepcji:)" :



Ania wlazła do instalacji:

Post from RICOH THETA. #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA





Złoty żarłoczny kibelek:


Wpływ kina mnionego wieku i pop-kultury:





Hipisowski camper bus:


Absolutnie szalone wnętrze:


Post from RICOH THETA. #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA

Post from RICOH THETA. #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA




Znalazłem praktycznego betonowego kałacha:



Ktoś tu chyba twardo wylądował:



Powrót do miasta na główną ulicę:




Ten autobus nawet widać z satelity - niestety widać że po jakiejś imprezie niewiele z niego zostało:



Tak tu mieszkają ludzie, nie jest to jeszcze poziom Christianii i chyba nigdy nie bedzie. Poziom bajzlu dla mnie niestety przekracza wszelkie pojęcie.


Co jakiś czas przejeżdżają ludzie na swojskich samoróbkach ze złomu lub rowerach.


Na wieczór specjalnie celowaliśmy by trafić na imprezę "Open Mic" w słynnym "The Range".
Czym jest The Range i skąd o nim wiemy?:
Pierwszy raz usłyszałem o tym miejscu dzieki filmowi o polskim tytule: "Wszystko za życie" (Into the Wild). Mimo że był to tylko epizod z podróży Alexandra Supertrampa miejsce wywarło na mnie wrażenie, przypomninając trochę klimatem bar podobnego typu w Christianii w Kopenhadze. Tylko że na pustyni: gdzie nawet prąd do nagłośnienia trzeba produkować z generatora, a kolorowe lampiony są ze starych wiader.
Tym którzy nie widzieli filmu - polecam. Myśmy mieli okazję zasiąść w rozpadających się kanapach i posłuchac tych co chcieli zagrac dla innych.



Totem dla zasłużonego i zmarłego mieszkańca Slab City - tuż przy scenie:


Dość znaczącą rolę w spektaktu odegrały lokalne super-psy:





Mała próbka pierwszego wykonawcy:



 Mniej więcej w połowie i tak musiesliśmy się zbierać bo trzeba było znaleźć jakiś nocleg. temperatura też spadła gigantycznie więc trzęsąc sie pojechalismy spory kawałek na południe spać do motelu blisko meksykańskiej granicy. Niezbyt czysto ale przynajmniej ciepło i śnaidanie w cenie. W okolicy alternatywą był tylko hostel w SC ze znaku przy wjeździe. Woleliśmy nie sprawdzać - hipisowanie ma swoje higieniczne granice:)

I jeszcze dodatek niespodziewany.
Wyszukując foto-growych porównań włócząc się po grze znalazlem tez klub The Range! Wiedziałem że zrobino miniaturę Slab City jako siedlisko gangu motocyklowego The Lost ale klub był dla mnie niespodzianką:


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln