Budzimy się w typowym motelu przy drodze gdzieś na pustyni koło Palm Springs.
Dokładnie zgodnie z planem na zwiedzanie zachodniego wybrzeża USA.
(...a to będzie chyba najdłuższy wpis na tym blogu bo dzień był pełen przygód)
Szybki plan na poranek: skoczyć na górską atrakcję - Palm Spring Aerial Tramway - widoczną tu zapewne na horyzoncie:
Mieli rację. Więc po dotraciu do stacji kolejki i zgrubnym oszacowaniu kłebiących się tłumów zawróciliśmy i udaliśmy się spacerkiem w dół do parkingu. Kolejka była gigantyczna, pełno szkrabów z sankami itp.
Takim trampkiem wjeżdża się pod stację kolejki, jeśli oczywiście masz na atrakcję w sezonie przynajmniej cąły dzień.
My nie mieliśmy - szybkie tankowanie i lecimy dalej wzdłuż pól wiatraków:
Tak wygląda mniej wiecej pustynna droga w stronę Salton Sea:
Bombay Beach to zapomniany kurort nad
Jezioro lub raczej morze Salton powstało w zasadzie przez przypadek gdy powódź w roku 1905 na rzece Colorado przelała się przerywając sztuczne kanały irygacyjne. Woda wpływała do naturalnego obniżenia terenu przez 18 miesięcy! Głównym problemem jest to że Salton nie posiada żadnego naturalnego odpływu, a woda szybko wypłukała naturalne pokłady soli. Amerykanie nie byli tego jeszcze do końca świadomi więc w latach 50' i 60' rozpoczął się gorączkowy biznes turystyczny z kurortami, kempingami i miasteczkami dookoła na użytek turystów i weekendowych odwiedzaczy z L.A. Oaza na pustyni za darmo - tylko budować! Po jeziorze pływały wkrótce żaglówki, ludzie kapali się i opalali tłuste ciałka na brzegach każdego lata.
I nagle z roku na rok zaczęło iść źle.
Z braku odpływu poziom zasolenia zwiekszał się bo wody mogło ubywać tylko przez parowanie. Zanieczyszczenia pestycydami z pól zwiększyło problem bo nigdy nigdzie nie spływały tylko kumulowały się na dnie. Zbiornik stawał się coraz bardziej słony, wymarły praktycznie wszystkie ryby i wyrzucane na brzeg zaczęły obrzydliwie cuchnąć. Skumulowane pestycydy tylko powiększyły skalę problemu i jezioro stało się całkowiecie martwe co szybko spowodowało odpływ turystów. W latach 70' nikt nie chciał już tu przyjeżdżac i porzucono wszelkie inwestycje. Stan ten trwa praktycznie do dziś i Salton Sea to wysychające jezioro otoczone brzegami soli i martwych szkieletów ryb z miasteczkami-duchami dookoła. Jedynym ratunkiem jest dodanie wody, dużo wody - na to jednak nikt nie ma pieniędzy. Obecny pomysł sprowadzania wody z Meksyku przypomina plany i kosztorys kolonizacji księżyców Saturna.
Jednym z miast-duchów jest Bombay Beach znane mi jako "Sandy Shores" z gry.
Stała zabudowa to praktycznie tylko rozpadające się przyczepy, jest jeden sklepik i przydrożny bar wyłożony pomazanymi jednodolarówkami.
To jest najprawdopodobniejsza lokalizacja przyczepy Trevor'a Phillipsa albo raczej oczywiście jej inspiracji (oraz porówanie z oryginałem):
Oczywiście mając mapę lokacji w głowie (tu jest praktycznie idealnie skopiowana) dokładnie widziałem gdzie jechać:
Linia wody jednak daleko odsunęła sie od dawnego brzegu - do jeziora był spory spacerek:
Lecz jesli przyjrzysz się dokładnie okaże się że chodzisz też po szkieletach!
Na szczęście po wielu latach pachnie tu w zasadzie tylko solą i kurzem pustyni.
Jedynym obiektem mniej więcej w całości jest ozdbiona odpowiednio łódź rybacka:
Niestety spóźnilismy się wiele lat - z nadbrzeżnych budynków praktycznie nie zostało nic - został tylko zapomniany statek:
Od innych turystów dostaliśmy rekomendację zobaczenia "Opery w Mieście":
Oto sufit w operze.
Jakiż Nowozelandzki! :
W środku pełne wyposażenie operowe oczywiscie:
Krótki koncert self-service:
Niedalego od Bombay Beach przejżdżamy przez ostatnią osadę na lini brzegowej: Niland. Tu droga skręca już do Meksyku, a jedyna żwirówka biegnie kilkanascie kilometrów w pustkowie do samozwańczego, hipisowskiego i wiecznie zbuntowanego:
Slab City
Widok ze szczytu na Slab city:
Widok ze szczytu na plac przed górą:
Na górze jak widać bywało tłoczno:
Druga część góry przypomina pieczarę z wieloma grotami wspartą na pniach drzew. tutaj już tylko można chodzić w środku:
Wnętrze jednej z małych pieczar:
To samo wnętrze już z nami:
A to już druga "otwarta" część góry:
Przejście przez wnętrze:
Potem pojechalismy dalej na kolejne złomowisko artystycznej (de)kompozycji czyli "East Jesus".
Już na wstępie powitany zostałem przez komitet podstarzałych hipisów - zresztą widoczny w tle.
Wywiązał się ciekawy dialog:
"Widzisz te dywanki-ścieżki dookoła rzeźb?" - "Acha, jasne mam się ich trzymać, tak?" - "Nie, nie! Absolutnie! Zignoruj je! właź wszędzie, szperaj i dotykaj, a jak coś popsujesz i ktoś cię spyta to mów że tak było! Ci artyści ...oni to lubią!...i wrócił pod parasol zadowolony z siebie...:
Więc zaczeliśmy włazić wszędzie!
Pustynia pożera wszystko, a może to słynny atak amby?
Mamut z opon - odlotowy:
Destruktywny wpływ telewizji na społeczeństwo:
Instalacja - no właśnie, brak słów. W zasadzie można by napisać "Instalacja Windowsa 10 - podobny bajzel i wymieszanie koncepcji:)" :
Ania wlazła do instalacji:
Złoty żarłoczny kibelek:
Wpływ kina mnionego wieku i pop-kultury:
Hipisowski camper bus:
Absolutnie szalone wnętrze:
Znalazłem praktycznego betonowego kałacha:
Ktoś tu chyba twardo wylądował:
Powrót do miasta na główną ulicę:
Ten autobus nawet widać z satelity - niestety widać że po jakiejś imprezie niewiele z niego zostało:
Tak tu mieszkają ludzie, nie jest to jeszcze poziom Christianii i chyba nigdy nie bedzie. Poziom bajzlu dla mnie niestety przekracza wszelkie pojęcie.
Co jakiś czas przejeżdżają ludzie na swojskich samoróbkach ze złomu lub rowerach.
Na wieczór specjalnie celowaliśmy by trafić na imprezę "Open Mic" w słynnym "The Range".
Czym jest The Range i skąd o nim wiemy?:
Pierwszy raz usłyszałem o tym miejscu dzieki filmowi o polskim tytule: "Wszystko za życie" (Into the Wild). Mimo że był to tylko epizod z podróży Alexandra Supertrampa miejsce wywarło na mnie wrażenie, przypomninając trochę klimatem bar podobnego typu w Christianii w Kopenhadze. Tylko że na pustyni: gdzie nawet prąd do nagłośnienia trzeba produkować z generatora, a kolorowe lampiony są ze starych wiader.
Tym którzy nie widzieli filmu - polecam. Myśmy mieli okazję zasiąść w rozpadających się kanapach i posłuchac tych co chcieli zagrac dla innych.
Totem dla zasłużonego i zmarłego mieszkańca Slab City - tuż przy scenie:
Dość znaczącą rolę w spektaktu odegrały lokalne super-psy:
Mała próbka pierwszego wykonawcy:
I jeszcze dodatek niespodziewany.
Wyszukując foto-growych porównań włócząc się po grze znalazlem tez klub The Range! Wiedziałem że zrobino miniaturę Slab City jako siedlisko gangu motocyklowego The Lost ale klub był dla mnie niespodzianką:
Komentarze
Prześlij komentarz