Dziś wypadł nam dzień targowy na stadionie dziesięcio - no po prostu stadionie miejskim Honolulu. Warto tam było pójść. Wśród zalewu mniej lub bardziej lokalnych gadżetów nabyliśmy trochę ciuchów i oglądaliśmy hawajskie ukulele.
Świeta zaatakowały pełną parą i jedyną opcją na lunch był prawdziwy amerykński, imperialistyczny, duży, czerwono-żólty. No wiadomo co, to co zawsze jest czynne - nie było wyjścia.
Potem piechotką nabuzowani solą i cukrem udalismy się do Pearl Harbour.
Mają fajne rakiety:
Jeszcze fajniejsze zestawy torped:
No i pasującą do tego łódź podwodną. Zresztą czy rzeczywiście takie tony żelastwa powinno nazywać się łodzią??
Houston...znaczy jeszcze nie, bo nie ma napisu NASA ale blisko.
Prawie zaokrętowany - do zwiedzenia wokolicy jest więcej ale to impreza na cały dzień. Na wyspie obok gdzie wypływa się promem są muzea krążowniki, fregaty, kawatery, baraki (a raczej teraz trumpy). Na 2 godzinki okręt podwodny i muzeum w sam raz.
Przedni luk torpedowy.
Wygląda to obłędnie i jeśli mieli tak choć trochę w oryginale to wujek Sam nie żałował zielonych:
Wszystko można dotknąć, część nawet pokręcić:
Żona się namierza:
Torpeda samobójcza gwizdnięta Japończykom w samą porę:
Odpalamy:
Plakaty propagandowe z muzeum jeszcze lepsze!
Po zwiedzaniu było tak fajnie posiedzieć i odpocząć że aż chciało się chłonąć to podwójnie:
Co poniekąd się udało:)
Okręt podwodny jest super,ale najlepsze są te hawajskie koszulki,pewnie bym wykupił wszystkie,ha, ha.
OdpowiedzUsuń