Przejdź do głównej zawartości

Kiwi gościnnie: Stany świąteczne cz: VI Snorkling,kokoslandia i pożegnanie

Dziś ostatni dzień na Hawajach. Zaczynamy baaardzo rano - jeszcze ciemno.

A wszystko po to by być w pierwszej grupie na snorkling w zatoce Hanauma.
Mnie jak zwykle wykończyła wszechobecna chłodnicza klimatyzacja, siorbię, gardło w strzępach i mam nurkowanie z głowy.
Po dotaraciu na miejsce chyba przed szóstą zajmujemy jedno z ostatnich miejsc na parkingu, wstęp do zatoki jest ograniczony ale załapujemy się na grupę która wchodzi nim cokolwiek jeszcze jest czynne więc odstajemy swoje w wypożyczalni sprzętu dla Ani, alo za to pierwsi w kolejce na dole.

Potem ja mam sporą chwilę na obserwację wschodzącego słońca nad zatoką:



 My już wychodzimy objechać po raz ostatni wyspę gdy w dół zmierzają już całe tłumy plażowiczów.

 Zatoka Hanauma wtedy gdy zaczyna się już przygrzewanie słońcem, wyraźnie widać rafy do nurkowania:


Pierwszy przystanek po drodze na tzw. blowhole - czyli,hmm: no taka dziura w skałach gdzie jak w kominie woda wystrzeliwuje jak gejzer gdy fale są od spodu wystarczające.
Najpierw jednak przypomnienie że jesteśmy w Ameryce:



Niektórzy jak widać mają mały problem...z  małym z parkowaniem.



Gdzieś stąd strzelało, oczywiście jak już namierzyliśmy aparatami to robiło to z pewną nieśmiałością.


Nie chciało nam się czekać gdyż stężenie chińczyków na parkingu zwiększało się niebezpiecznie.


Pojechaliśmy więc na ukrytą zupełnie pustą plażę (Kahana Bay - ale nie mówicie nikomu) gdzie znaleźliśmy tylko wózek od kajaka i ..


...krabiki strusie-pędziwiatry.  Słabo widać, a to najlepsze zdjęcie jakie mam. Są malutkie, zlewają się z piaskiem i wychodzą z otworów w piasku. Robią spokojnie 2-3 metry na sekundę:


 Na plaży są też ...no, normalnie głowy są - ładnie owłosione:


To oczywiście kokosy w środowisku naturalnym migrujące z pływami i oceanem. A ktoś kiedyś powiedział że kokosy nie migrują i trzeba jaskółki..


Wypatruję źródła migracji kokosów.


Ten wygląda jak zapasiony chomik:


Na końcu plaży była huśtawka. Skorzystaliśmy.



Ciekawostka lokalna. To że w kibelku jest basen to już specyfika USA, ale te ścianki między "kabinami" zachecają do ożywionej dyskusji z sąsiadem. To pewnie stara hawajska tradycja.


 Po nieśpiesznym objeździe wyspy miejsce na lunch było z widokiem na naturalny basen kąpielowy (niedaleko Sharks Cove). Wśród pisków i krzyków co jakiś czas większe fale wdzierały się do środka:


Przerwa na kwiatek:


i znów ta sama plaża:



Musieliśmy przetrawić lunch i nawet udało się zaliczyć małą drzemkę w cieniu.


Przed wieczorem jeszcze ostatnie zakupy w Honolulu w Alamoana Center i wieczór na plaży:






Po poworcie z plaży musielismy oddac o czasie samochód, co okazało się dość trudne bo udało nam się go autentycznie zgubić na dziesieciu różnych parkingach dookoła galerii handlowej. Znalismy kolor i numer piętra ale jakiś magik zrobił ten sam system w każdym budynku parkingu piętrowego. O skali tych konstrukcji mieliśmy przekonać się własno-nożnie. Wspomaganie obsługą centrum dla których to nie pierwszyzna że ktoś gubi samochód u nich po niecałej godzinie udąło się go znaleźć i odstawić jak trzeba. Korzystaliśmy z Turo, a własiciel na pożegnanie zaczął nam na poważnie opowiadać że jest członkiem międzygalaktycznego kościoła Jedi, dostałem nawet magiczną-metaliczną wizytówkę - szkoda że zaginęła w podróży bo lektura tego papierka była niezapomniana. Tym optymistycznym akcentem wylądowaliśmy na lotnisku.
Następna część już na kontynencie!


Komentarze

  1. Uwielbiam snorkeling. Jest to dla mnie jedna z najbardziej relaksacyjnych czynności. Łączy w sobie całą masę zajebistości: aktywność fizyczna, poczucie swobody, szum wody, bujanie fal i hipnotyczne spojrzenie na dno pokryte siatką załamujących się promieni słonecznych :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln