W tym odcinku - dalszy ciąg przebieżki po L.A. wraz z zestawem obowiązkowym.
Potem usiłujemy się dowiedzieć skąd tubylcy biorą zioło.
Na śniadanie idziemy na jajo do hipsterskiego baru jajecznego. Mimo wczesnej pory tłumy już zapełniły wszsytskie możliwe sniadanio-dajnie. Daliśmy radę przycupnać przy wywalczonym stoliku. Niestety tłum dookoła już nas nie opuści, jak to w popularnych miejscach. trzeba przywyknąć.
Tam gdzieś jest bar z jajami:
Znów porównanie tego co się spodziewałem ze światem realnym.
Wielki skate park służący do szpanowania:
Ania znalazła odlotowego kotka. Trochę inny taki:
Podobno cwiczył tu sam Schwarzenegger, nie wiem jak ten gość ale wygląda że raczej tak:
Słynna siłownia pod gołym niebem, sprzęt od czasów Arniego trochę podrdzewiał ale jeszcze ktoś tam się plącze.
Siłownia na powietrzu jest niemal identyczna!
Ale rowery na deptaku są wirtualne.
Skręcamy do rzeczywistej Wenecji gdzie mieszkają piekni i bogaci:
Mostek życzeń (i zażaleń):
Siegnąłem po pierwszą karteczkę z brzegu i tu, wtem!:
Oczywiście po duńsku...
Amia wypatrzyła wielkie ptaszydło. Prawie jak kormoran.
Inni mieszkańcy okolicy:
Po powrocie do samochodu patrzyła na nas wielka amerykańska bestia:
A to już Rodeo Drive gdzie bezskutecznie szukaliśmy gwiazdek hollywoodzkich. Tutaj za to przechadzają się lokalne gwiazdki w ramach lansowania się. Jako że zapomnieliśmy papierowych torebek od Versacziego ograniczylismy się do spaceru dookoła i kilku zdjęć. Informacja praktyczna: tu robi sie szpanerskie zakupy, gwiazdki są w "podejżanej dzielnicy" obok.
Już wiem gdzie widzialem ten budynek!
Najsłynniejsza siedziba i sklep marki. Tutaj też był pierwszy napad na jubilera w grze więc musiałem zobaczyć czy się zgadza:)
Zgadza się - swiatło w grze też czasem nie współpracuje:) jak to w życiu bywa.
W końcu dojechaliśmy do właściwego miejsca, tam gdzie jest Chiński Teatr i najlepsze gwiazdki kłębiło się niedorzecznie:
Po drugiej stronie było możliwie:
Seria zdjęć w tłumie wprost spod nóg:
Skwerek Chińskiego Teatru to oczywiście odciski znanych i sławnych:
I nie dane nam było odpocząć.
W recepcji bardzo sympatyczna pani (zresztą Greczynka) gorąco polecała nam atrakcję jeszcze czynną około godzinki i że koniecznie musimy tam być jak jest ciemno i w ogóle jest darmo i nie pożałujemy!
Kilka kilometrów dalej w ciemność i proste jak strzelił drogi:
Nazywa się to Robolights i jest to cąłkiem spora instalacja artystyczna (Contemporary Art Museum) w niepozornej dzielnicy domków. Bylismy przed samym zamknięciem dzięki temu tłumy były znośne. Pierwsza reakcja:
Borze, mój lesie - co oni tu palą??
Zresztą zobaczcie sami, skometuję najlepsze kawałki bo był to ogrom i wytwór często niezbyt zdrowej wyobraźni:
Wejście do korytarzy świateł:
Kawałki obcego zanużone w fluoroscencyjnym sosie:
Jeśli to ma być wianek świąteczny na drzwi...
Część okolicznościowa świąteczno-halloweenowa przy wejściu, ale to dopiero preludium:
Wszystko ma (ponad)naturalne wymiary i sklecone jest z wszelkiego rodzaju odpadów, śmieci, przstarzałych urządzeń itp.
Odlot.
To wszystko ruszało się, wydawało upiorne dźwieki albo epatowalo wrzaskami potępienców pomieszanymi z cyrkową muzyczką.
Korowód mikołajowy chyba:
Chyba nie chcę wiedzieć.
Groźny mikołaj miał z 5 metrów wyskości:
Ho, ho,ho choć i se weź!!!!
To chyba jakiś wynik palonej pustynnej roślinności albo kwacha z kaktusów.
Podobało się nam.
Po długim dniu - czas spać.
Komentarze
Prześlij komentarz