Przejdź do głównej zawartości

Jak dbać o swoją palmę?

Przy wynajmie domu w NZ od brokera dostajesz wielką ulotkę która długo i zawile tłumaczy ze zdjęciami i przykładami jakich środków uzywać do konserwacji podłóg, szyb, kafelków itd. Jak głupiemu normalnie, no ale może są ludzie którzy będą chcieli umyć panele domestosem, a kibelek płatkami mydlanymi, może.
Należy też dbać o trawnik i usuwać trawę nikt nie mówi jednak nic o palmach!

Są też Chińczycy którzy raczej nie myją (taka obserwacja ogólna).

Załóżmy że masz ogród w NZ (częsty przypadek) i na nim rosną palmy (bardzo częsty przypadek). Mam takie dwie, a właściwie to trzy:


...właściwie to więcej ale przyjmijmy na potrzebę tej historii kryterium >2 metry.

Więc ta pierwsza od lewej co wygląda jak chohoł jest w zasadzie bezobsługowa, to suche tam zostaje i robi za szałas.
Druga w środku też nie sprawia problemów - czasem sypnie suchym skurczonym liściem i tyle.

Natomiast trzecia, ta z prawej w samym rogu:


Nie znam się na palmach.
Na potrzeby odróżniająco-poznawcze nazwałem ją "palmą chochlo-rekinią"
Bo opadniete  "gałązki" to ma takie:




Przypatrzmy się bliżej:




Auć. 
Mają twardość dębowej dechy i strukturę włóknistej zdrewniałej liany.


Najpierw optymistycznie, jeszcze o tym nie wiedząc, zaopatrzyłem sie w zestaw małego kosiarza w postaci najprostrzej manualnej kosiarki oraz elektrycznej podkaszarki i grabki do trawy - czy jak tam zwą ten gadżet na kiju.
Wszystko to w lokalnych opatrzonych już roboczym pseudonimem "Króliczkach"

 (...no bo kto o zdrowych zmysłach nazywa sklep typu Praktiker "Bunnings"? - skojarzenie z króliczkiem: 'Bunny' jest natychmiastowe..)


Przy okazji wygraniania syfu z kątów znalazłem dwa dodatkowe jakże przydatne narzędzia:



Po wykoszeniu trawy - co poszło dość sprawnie - w końcu nie mam za domem boiska a i nieco praktyki z domu w PL zacząłem wygarniać rzeczone gałezie i palmo-chochle:


 Nazbierało się towaru, jest to niezła broń zaczepno-obronna (bardzo, bardzo zaczepna)



Po przedarciu się do kąta ogrodu ujrzałem taki widok:


Aaaaaa... to przebija każdy naturalny żywopłot. Zapora doskonała.

Wydziargałem dwa suchelce i wyzbierałem wszystko co leżało, muszę znaleźć instrukcję dziabania palmy, zresztą stara łopata nie bardzo się nadaje. Wykorzystałem to co widziałem w ciepłych krajach na wakacjach i jakoś wyszło:


 Na listę zakupową dochodzi:

  • maczeta 4kg+
  • Topór oburęczny 
  • Tytanowe rękawice ew. zbroja płytowa
  • Napalm 
  • .... 



W samym kącie znalazłem chyba aloes i dowód że ktoś dbał o tem ogródek - zauważcie mały wmurowany kolorowy kamyczek - te murki mają ich mnóstwo wystarczyło je tylko odkopać:)



Śmieciuchy i chrust palmowo-drzewny:


A w ogóle to w sąsiednim New Lynn widziałem już choinkę!!


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln