Przejdź do głównej zawartości

Wyspa południowa - dzień ósmy

Dzień w którym: robimy pranie i zjeżdżamy z górki wiele razy.



Pierwszy tydzień za nami - dziś jedziemy poimprezować w Queenstown, przy okazji zrobić pranie i zobaczyć wreszcie razem stolicę górskiej rozrywki Nowej Zelandii:


Deptak główny:


Queenstown pełen streetart'u:



Widoczek główny razem i osobno:




Ten facet wygląda na sprawce całego zamieszania z miasteczkiem. Najwyraźniej lubił owce, trochę to podejrzane...
Billy z owieczką:


Parowiec Earnslaw przypływa jak codzień - symbol Queenstown w całej okazałości:


Drzewa "entowe" jak z Tolkiena:


Po zatarganiu prania do samochodu jedziemy na popołudniową atrakcję czyli Luge - kołowe bobsleje na Skyline.


Widoki na trasę i jezioro:


Żonka już przygotowana:


Panoramka dwóch tras ze szczytu:


To była nasza główna rozrywka dnia. Zjazdy są fajne - zwykle kupuje się w pakiecie po kilka(naście) ale w sezonie jak na wyciągu narciarskim na ferie - lepiej nie planować wyjeżdżenia dwu karnetów.






Korki na końcu jak na SH16 w Auckland ale bardzo fajnie spędzony czas:


Jeszcze tu wrócimy na tej wyprawie bo czas nam ruszyć dalej na południe, jedziemy wzdłuż jeziora po dalsze przygody.


Pogoda trochę się psuje ale mimo to wieczór jeszcze suchy:


Kempingujemy dziś obok miejscowości Athol. Kura która nas odwiedziła jest zatrudniona na miejscu kempingowym i świadczy o świeżości zaopatrzenia lodówki (jak zwykle skrzynka weź i wrzuć należność).


Orientacja na mapie na dziś: tam gdzie fioletowe baloniki jeździliśmy, poniżej zielone spanie to metropolia Athol.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln