Dzień w którym: Atakujemy serpentynami meandrujący szlak na Roys Peak, a słońce uporczywie atakuje nas na skróty.
Jako żę na imprezę tą trzeba zaplanować większość dnia zaczeliśmy podejście już ok. siódmej rano co było całkiem mądrą decyzją bo i było miejsce na parkingu na dole jak i patelnia jeszcze nie była tak okrutna..ale do czasu.
Podchodzimy coraz wyżej, szlak jest bardzo łatwy ale uciążliwy bo to prawie 9 km kurzowo-kamiennej dróżki więc na samą górę można by teoretycznie wjechać średnio sprawnym quadem lub nawet rowerem.
Mimo wczesnej pory wielu już jest na szczycie albo w drodze:
Sekwencja panoram szczytowych - widać pięknie całą trasę - oprócz nielicznych drzewek przy owczych pastwiskach po drodze kompletny brak cienia. Za to widoki na jezioro i lodowce są wspaniałe.
Wyspy i półwyspy jeziora Wanaka:
To już sam wierzchołek. Wleźliśmy - od tej pory na całe zejście zakladam kurtkę bo boleśnie spaliłem słońcem nadgrastki. Przed nami 9km gimnastyki kolan przy dreptaniu w dół:
Widok na drugą stronę:
Jak widać niektórzy idą na całego i lecą na szczyt skrótem po grani:
Mniej więcej 20 minut przed szczytem jest alternatywna dróżka na kopczyk widokowy. To co widać poniżej to kolejka do robienia sobie fotek na twarzo-książkę w pozycji "JA; na szczycie". Podobno po 10 rano jest to już minimum 20 minut czekania:
Prawie zjechałem pociskiem ze skarpy do rzeki z tej radości.
Wieczór na Kinloch:
Tak wygląda recepcja miejsc kempingowych DoC - bierzesz ze skrzynki pakiecik, wypełniasz kwita - oddzierasz sobie swoja część za wycieraczkę, woreczek z opłatą i drugą cześcią wrzucasz do słupka. Czasem (choć nie zawsze) rano przychodzi pan lub pani i życząc miłego dnia ogląda sobie kwitki na samochodach robiąc przegląd toalet itp.
Właśnie, toalety: Na tego typu prostym "kempingu" DoC można zwykle liczyć jedynie na budkę z laminatu w ramach sławojki z prostym wyposażeniem, czasem stoją toi-toi'e dodatkowo. Zwykle też jest ujęcie wody z adnotacją czy jest to woda wprost z rzeki (wtedy jest notka że jesli chcesz możesz ją pogotować do konsumpcji ale nie jest to wymagane). Koszt postoju DoC to ok 12-13$ NZD i dla kamperów bez certyfikatu samowystarczalności (self-contained) jest to często jedyna legalna opcja. Oczywiście można też bunkrować się po krzakach pod warunkiem że takie znajdziesz bez przedzierania się do nich 10km po kamieniach.
Na poniższym obrazku uplowane przez żonkę nadrzeczne oblucje jakiegoś gościa za pomocą wody podgrzanej w camp-showerze:)
Pięknie opaleni zasypiamy nad uchodzącą do jeziora Wakatipu deltą chyba bezimiennej rzeki.
Jako żę na imprezę tą trzeba zaplanować większość dnia zaczeliśmy podejście już ok. siódmej rano co było całkiem mądrą decyzją bo i było miejsce na parkingu na dole jak i patelnia jeszcze nie była tak okrutna..ale do czasu.
Podchodzimy coraz wyżej, szlak jest bardzo łatwy ale uciążliwy bo to prawie 9 km kurzowo-kamiennej dróżki więc na samą górę można by teoretycznie wjechać średnio sprawnym quadem lub nawet rowerem.
Mimo wczesnej pory wielu już jest na szczycie albo w drodze:
Sekwencja panoram szczytowych - widać pięknie całą trasę - oprócz nielicznych drzewek przy owczych pastwiskach po drodze kompletny brak cienia. Za to widoki na jezioro i lodowce są wspaniałe.
Wyspy i półwyspy jeziora Wanaka:
To już sam wierzchołek. Wleźliśmy - od tej pory na całe zejście zakladam kurtkę bo boleśnie spaliłem słońcem nadgrastki. Przed nami 9km gimnastyki kolan przy dreptaniu w dół:
Widok na drugą stronę:
Jak widać niektórzy idą na całego i lecą na szczyt skrótem po grani:
Mniej więcej 20 minut przed szczytem jest alternatywna dróżka na kopczyk widokowy. To co widać poniżej to kolejka do robienia sobie fotek na twarzo-książkę w pozycji "JA; na szczycie". Podobno po 10 rano jest to już minimum 20 minut czekania:
Po kompleksowym opaleniu się oraz jako-takim wytrzepaniu z kurzu ruszyliśmy chyżo w stronę Queenstown przemykając na razie tylko przez miasto by dotrzeć na drugą stronę do bardziej dzikich regionów Glenorchy.
Co okazało się niezłą łąmigłówką logistyczną bo wszystkie miejsca i kempingi były obstawione do nastepnego roku(!) więc znaleźliśmy w końcu proste miejsce z DoC na samym końcu szutrówki w dziurze zwanej Kinloch.
Prawie zjechałem pociskiem ze skarpy do rzeki z tej radości.
Wieczór na Kinloch:
Tak wygląda recepcja miejsc kempingowych DoC - bierzesz ze skrzynki pakiecik, wypełniasz kwita - oddzierasz sobie swoja część za wycieraczkę, woreczek z opłatą i drugą cześcią wrzucasz do słupka. Czasem (choć nie zawsze) rano przychodzi pan lub pani i życząc miłego dnia ogląda sobie kwitki na samochodach robiąc przegląd toalet itp.
Właśnie, toalety: Na tego typu prostym "kempingu" DoC można zwykle liczyć jedynie na budkę z laminatu w ramach sławojki z prostym wyposażeniem, czasem stoją toi-toi'e dodatkowo. Zwykle też jest ujęcie wody z adnotacją czy jest to woda wprost z rzeki (wtedy jest notka że jesli chcesz możesz ją pogotować do konsumpcji ale nie jest to wymagane). Koszt postoju DoC to ok 12-13$ NZD i dla kamperów bez certyfikatu samowystarczalności (self-contained) jest to często jedyna legalna opcja. Oczywiście można też bunkrować się po krzakach pod warunkiem że takie znajdziesz bez przedzierania się do nich 10km po kamieniach.
Na poniższym obrazku uplowane przez żonkę nadrzeczne oblucje jakiegoś gościa za pomocą wody podgrzanej w camp-showerze:)
Pięknie opaleni zasypiamy nad uchodzącą do jeziora Wakatipu deltą chyba bezimiennej rzeki.
Wejście na Roys Peak było z regionie literki "C" - pomarańczowe, potem przemieścilismy się w obszar oznaczony "D" znajdując nocleg nad dużym jeziorem - oznaczony na zielono.
Komentarze
Prześlij komentarz