Przejdź do głównej zawartości

Wyspa południowa - dzień trzeci

Dzień trzeci w którym: Jedziemy nad burzliwe jeziora, wprowadzamy limit wjazdu chińczyków, jeździmy w poszukiwaniu kempingu znajdując widoki.


Postój widokowy na porannej serpentynie:




Soczku?


Docieramy nad jezioro Tekapo, wieje okrutnie ale jest pięknie:





Pomnik psa pasterskiego Collie który dzielnie wypasał owieczki nawet po utracie swojego pana:


Kościół dobrego pasterza to mała budowla na obrzeżu miasteczka nad samym jeziorem. Niestety sława tego uroczego kościółka powoduje że ciągną do niego całe autokary chińczyków.
Zrobienie poniższego zdjęcia to ok. 10 minut wyczekiwania i oganiania się od tłumów dzieci, parek robiących 20 selfie na minutę, krzyczących przewodników, itp.



Wobec powyższego postulujemy o wprowadzenie wakacyjniego limitu przydziału chińczyków do maksymalnie miliona dla całej NZ - obecnie atakują każdą atrakcję w małych grupach po 200-300 tysięcy co jest nieco męczące.


Panorama z małym promilem atakujących grup z Azji.

Jeszcze raz ten jeden jedyny moment bez 10 kijków do selfie w tle:


Dodatkowe, nota-bene: "żelazne" atrakcje sprowadza się do kraju na paletach, nie uwzględniając nawet faktu że ptak Moa nie jest już z nami od paru set lat.
Od lewej odpakowany: kiwi, pies collie(?), owieczka no i moa.


W poszukiwaniu miejsca na obiado-kolację (jedyna czynna restauracjo-kawiarnia w Tekapo był oblegana przez tłumy zgadnijcie kogo) znaleźliśmy ciekawe miejsca:


W okolicy tej drogi znajduje się tez obserwatorium Mt John słynące z najmniej zanieczyszczonego światłem nieba na tej wyspie. Niestety chmury nie współpracowały, a i nawet droga w pierwszy dzień świąt do kopuł teleskopów była zamknięta.


Północna część jeziora Tekapo.





A to już kolejne jezioro Pukaki, nadchodził burzowy front i kolejne góry na horyznocie znikały za chmurami.


Góry pojawiają się i znikają w strugach deszczu.


Ostatnia chwila przed ulewą, zmykamy do pocisku:


Po każdej burzy przychodzi słońce, nawet jeśli niedługo potem radośnie sobie zajdzie. Znaleźliśmy ładne miejsce nad jeziorem Poaka gdzie przeczekaliśmy ulewę. Stanowiła ona w moim przypadku też część wieczornej kąpieli bo dostałem jeszcze jedno płukanie z zaplątanej chmurki.

Zachód dostaliśmy za to widokowy:



 Małe gliniaste jeziorko Poaka:




Zostajemy tu na noc!



Dziś byliśmy niemalże w centrum tam gdzie niebieski aparat.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln