Przejdź do głównej zawartości

Wyspa południowa - dzień czwarty

Dzień w którym: wspinamy się na gliniane miasto, znajdujemy kemping ze spiralną łyżką i siedzę na tronie.


 Clay cliffs to gliniane skały obok miasteczka Omarama. Fantastyczny labirynt erodujących kopców przypominające gigantyczne budowle termitów.

Całość znajduje się na prywatnej posesji z kliku kilometrowym dojazdem szutrową drogą i słupkiem na datki od turystów (piątal od głowy).
Szutrówka tradycyjnie powoduje wypadanie plomb z trzonowców (wygniecione głebokie ślady gąsiennic pojazdów "naprawiających ją") - głównie dlatego że jeszcze nie opanowałem Nowozelandzkiej sztuki jeżdżenia po nich.
Sztuka, jak później odkryłem, polega na wciśnieciu gazu do dechy i rozpędzeniu się powyżej 50kmh nie przekraczając jednak 70kmh. Pierwsze metry rozpędzania powodują rozmazanie obrazu i apokaliptyczny huk rozpadającego się podwozia z okazji kosmicznych wibracji - potem płynie się już nad muldami generując tumany kurzu. Trzeba natomiast zwlaniać przy mijankach z uwagi na latające kamienie więc droga pozwala upewnić się za każdym razem że zamocowaliśmy dobrze naszą zastawę stołową, dokręciliśmy dobrze koła itp.

Po dojechaniu na parking jeszcze lekka wspinaczka pod skały, miejsce jest całkiem spore ale tylko jedno miejsce na samym końcu nadaje się do wejścia między kolumny w celu labiryntowej eksploracji.



Widoki na dolinę rozlewiska lokalnej rzeki:



Tak wyglądają gliniane ściany w zbliżeniu:


Po zajrzeniu najwyżej jak to możliwe (hej - to taka tradycja już) oceniłem że być może dało by się zrobić krajoznawcze kółko wśród skał ale zjeżdżanie potem z lawiną kamieni na odwrotnej stronie może być szkodliwe dla spodni.



Tam mnie poniosło i w sumie nawet wyżej:


Gliniane miasto nie mieści się w żadnym kadrze:



Panorama wierzchołków kopców:



 Kolorytu skałom i dolinie dodają kwitnące łubiny - tu traktowane jako obcy chwast:


Zielony kłebek czegoś kolczastego:



Dalej po drodze przystanek na jednej z przełeczy. Sprzęgło pocisku wymagało ostudzenia więc czas na przerwę i punkt widokowy.


Tędy mozolnie wjechaliśmy pomiędzy góry:


Z drugiej strony gór - Wanaka - przepięknie położona miejscowość nad jeziorem o tej samej nazwie.


Nasz dzisiejszy postój (w sumie okazał się dwudniowy) mamy na kempingu w Glendhu Bay obok Wanaki.
Po rozlokowaniu się poszliśmy na widokową ścieżkę wzdłuż wybrzeża:



Łyżka z korkociągiem po maorysku.




W oddali góry z lodowcem w Mount Aspiring National Park.
Zdjęcie przez kieszonkową lornetkę:


Lokalny rodzaj czapli najprawdopodobniej Matuku Moana:



Znaleźlismy zapomniany tron widokowy, kiedyś zapewniał widok na zatokę ale z biegiem czasu widok ograniczył się do krzaków kontemplacyjnych.


Kontemplowałem.

W sumie na ścieżce było co:)


Dziesiejszy i następny nocleg sponsoruje literka "C"




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln