Przejdź do głównej zawartości

Wyspa południowa - dzień dziewiąty

Dzień w którym: Toniemy! (a niby kto?) oraz utkneliśmy bo pada, leje i zacina deszczem.

Po wyruszeniu z Athol pogoda siadła kompletnie, strugi deszczu że wycieraczki nie wyrabiają. Radosne skrobanie na szybie wskazuje, że piórka nie są już pierwszej świeżości.
Toczymy się w stronę Te Anau czyli ostatniego większego miasteczka przed Milford Sound. Gdy trochę zwalniamy i na moment stajemy okazuje się że że dach w pocisku przecieka na postoju! Wciskamy pod podsufitkę ręczniki i wyżymamy na bieżąco ale powódź ledwie udaje się opanować.



Po dojechaniu pod główny supermarket udaje się z niemałym trudem wcisnąć pod daszek przybudówki marketu gdzie przenajmniej już nie zalewa samochodu. Mamy więc czas na długie zakupy w celu uzupełnienia zapasów, a dach może trochę przeschnąć żeby próbować go uszczelniać. W strugach deszczu przebiegam od Mitre10 po taśmę McGyvera i z wyrafinowanym poczuciem estetyki obklejam co się da w domniemanym punkcie przecieku.


 W markecie tłumy, wszyscy chowają się przed deszczem. W końcu ustalamy by dojechać jak najbliżej nastepnej tury zwiedzania i zadekować się gdzieś na noclegu DoC.

Znajdujemy miejsce nad rzeką przy drodze 94 - jednej jedynej która prowadzi do Milford Sounds.


Jak widać z perspektywy kibelka dalej leje - co gorsza droga powrotna do samochodu jest już odcinana:)

Bo stoimy sobie radośnie za krzakami powyżej obok stolika. Uzupełniamy braki w lekturze książek - internetu brak - rozstaniemy się z jakimkolwiek zasięgiem na prawie dwa dni. Tu jeszcze mamy nadzieję że dalej coś będzie. Nie było.


Przed wieczorem jest szansa na poprawę pogody - deszczowe chmurzyska przetaczają się przez góry,


Mapa przy słupku rejestracyjnym przy nagłym odcięciu od lini życia (internet) była bardzo przydatna na ustalenie i potwierdzenie miejsc do zobaczenia na następny dzień


A w ogóle to dziś Sylwester - nie doczekujemy jednak samej północy by "świętować" na zewnątrz i składamy sobie życzenia w stanie dość śpiącym.

Mapka na dziś: utkneliśmy w połowie drogi do literki E - nasz postój i nocleg to tradycyjnie zielona ikona obok żółtego aparatu. Powyżej szumnie oznaczonej miejscowości Te Anau Downs w której nie mają nawet porządnego ronda i sklepu.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln