Zaczynamy z górnej półki.
Nad centrum Westfield wznosi się pokazana już wieża.Plan oczywiście zakładał niezwłoczne zdobycie.
Po lekkim zamieszaniu i oczekiwaniu na jedzenie dotarlismy tam tuz po zachodzie słońca, widoki jednak były warte każdej pory dnia i nocy. Oto widok na zachód.
Rzut oka na południe.
Panorama pólnocno-wschodnia.
Panorama na zachód.
Mimo wielu tuneli wielkie arterie są wszędzie.
Katedra i plac w Hyde Park.
Deptaki wieczorową porą.
Wsiedlismy w wieczorny prom na późną sesję fotograficzną.
Luna park z wody by night.
Oczywiście że jeszcze będzie, nie raz.
Wieszak z lunaparku.
Centrum w całej okazałosci, wieszak i jak zwykle.
Zdjęcia które żona zrobiła na turystycznym autopilocie pędząc w stronę tłumu i policji łowiącej nie doszłą topielicę. Co ciekawe nijak nie pamietała że je zrobiła.
Spacerek poranny do parku i katedry z widokiem na wieżę. Jak widać ma ciekawe "druciane" przypory.
Sydney bardzo wcześnie rano w niedzielę, o tej porze opcją śniadania na mieście był tylko McDonald, niestety nie ma kangurowego burgera.
Znaleźliśmy lokalny Tadż-mahal w gotowości na ceremoniały dnia ANZAC.
To nie drukarki ani sosy ani też nasz kolega z Finlandii. To sam środek Hyde Parku.
Fontanny i parkowe monumenty.
Katedra Św Marii.
A to nasz człowiek na antypodach.
Ech te dzieciaki z ich tabletami...
Jakiś inny mały kościółek. Dokładnie: St. James church.
A to już najstarszy budynek w mieście czyli mennica.
Po zaliczeniu "starożytnych zabytków" centrum nadeszła pora na złapanie najpopularniejszego wodnego autobusu do spokojnych plaż zatok Manly. Okolica też znana jest ze ścieżek trekkingowych wzdłuż cypli i zatoczek więc mając jeszcze kilka godzin do odlotu poszliśmy na dziki australijski hiking.
Jedna z plaż zatoki - mimo jesieni sezon nie ustaje.
Centrum handlowo-rozrywkowe Manly.
Ponownie plaża i wodny autobus kursujący z centrum co 30 min.
Ścieżka odsłaniała kolejne zatoczki.
Skrótowe przejście przy niskiej wodzie poprzez fiord.
Australijskie formacje skalne. Coś jak skamieniała gąbka.
Busz jesienią - czyli upał tylko lekko do zniesienia.
Zatoka Manly, quarantine head i pełne morze.
Żona buszuje w kangurlandii.
Ścieżka schodowa, gadów na szlaku nie stwierdzono.
A tu jakieś dziwaczne rosnace gniazda z któych wykluwają się szyszki lub odwrotnie. Zapobiegawczo nie dotykałem bo mogło coś wyjśc i odgryźć mi głowę.
Tego pana kiedyś złapali i nie miał fajnie, za to teraz ma tabliczkę.
Najwyższy punkt wycieczki.
Kolejne dziwne drzewa z antenkami.
Rejs powrotny oczywiście musiał przepływać obok.
Tym radosnym symbolem kończymy wycieczkę!
Po lekkim zamieszaniu i oczekiwaniu na jedzenie dotarlismy tam tuz po zachodzie słońca, widoki jednak były warte każdej pory dnia i nocy. Oto widok na zachód.
Rzut oka na południe.
Panorama pólnocno-wschodnia.
Panorama na zachód.
Deptaki wieczorową porą.
Luna-parkowa mordka straszy już z dala.
Luna park z wody by night.
Oczywiście że jeszcze będzie, nie raz.
Wieszak z lunaparku.
Centrum w całej okazałosci, wieszak i jak zwykle.
Zdjęcia które żona zrobiła na turystycznym autopilocie pędząc w stronę tłumu i policji łowiącej nie doszłą topielicę. Co ciekawe nijak nie pamietała że je zrobiła.
Sydney bardzo wcześnie rano w niedzielę, o tej porze opcją śniadania na mieście był tylko McDonald, niestety nie ma kangurowego burgera.
Znaleźliśmy lokalny Tadż-mahal w gotowości na ceremoniały dnia ANZAC.
To nie drukarki ani sosy ani też nasz kolega z Finlandii. To sam środek Hyde Parku.
Fontanny i parkowe monumenty.
Katedra Św Marii.
A to nasz człowiek na antypodach.
Ech te dzieciaki z ich tabletami...
Jakiś inny mały kościółek. Dokładnie: St. James church.
A to już najstarszy budynek w mieście czyli mennica.
Po zaliczeniu "starożytnych zabytków" centrum nadeszła pora na złapanie najpopularniejszego wodnego autobusu do spokojnych plaż zatok Manly. Okolica też znana jest ze ścieżek trekkingowych wzdłuż cypli i zatoczek więc mając jeszcze kilka godzin do odlotu poszliśmy na dziki australijski hiking.
Jedna z plaż zatoki - mimo jesieni sezon nie ustaje.
Centrum handlowo-rozrywkowe Manly.
Ponownie plaża i wodny autobus kursujący z centrum co 30 min.
Ścieżka odsłaniała kolejne zatoczki.
Skrótowe przejście przy niskiej wodzie poprzez fiord.
Australijskie formacje skalne. Coś jak skamieniała gąbka.
Busz jesienią - czyli upał tylko lekko do zniesienia.
Zatoka Manly, quarantine head i pełne morze.
Żona buszuje w kangurlandii.
Ścieżka schodowa, gadów na szlaku nie stwierdzono.
A tu jakieś dziwaczne rosnace gniazda z któych wykluwają się szyszki lub odwrotnie. Zapobiegawczo nie dotykałem bo mogło coś wyjśc i odgryźć mi głowę.
Tego pana kiedyś złapali i nie miał fajnie, za to teraz ma tabliczkę.
Najwyższy punkt wycieczki.
Rejs powrotny oczywiście musiał przepływać obok.
Tym radosnym symbolem kończymy wycieczkę!
A kangury gdzie?
OdpowiedzUsuńMyślałam,że to początek dłuźszej wyprawy,ale jak widać, to jeszcze przed wami. Ale było super! 💕
OdpowiedzUsuń