Przejdź do głównej zawartości

Weekend w stolicy kangurów - część II

Zaczynamy z górnej półki.


Nad centrum Westfield wznosi się pokazana już wieża.Plan oczywiście zakładał niezwłoczne zdobycie.



Po lekkim zamieszaniu i oczekiwaniu na jedzenie dotarlismy tam tuz po zachodzie słońca, widoki jednak były warte każdej pory dnia i nocy. Oto widok na zachód.


Rzut oka na południe.



Panorama pólnocno-wschodnia.



Panorama na zachód.


Mimo wielu tuneli wielkie arterie są wszędzie.


 Katedra i plac w Hyde Park.


Deptaki wieczorową porą.


 Wsiedlismy w wieczorny prom na późną sesję fotograficzną.


Luna-parkowa mordka straszy już z dala.


Luna park z wody by night.


Oczywiście że jeszcze będzie, nie raz.


Wieszak z lunaparku.


Centrum w całej okazałosci, wieszak i jak zwykle.



Zdjęcia które żona zrobiła na turystycznym autopilocie pędząc w stronę tłumu i policji łowiącej nie doszłą topielicę. Co ciekawe nijak nie pamietała że je zrobiła.


 Spacerek poranny do parku i katedry z widokiem na wieżę. Jak widać ma ciekawe "druciane" przypory.



Sydney bardzo wcześnie rano w niedzielę, o tej porze opcją śniadania na mieście był tylko McDonald, niestety nie ma kangurowego burgera.


Znaleźliśmy lokalny Tadż-mahal w gotowości na ceremoniały dnia ANZAC.


To nie drukarki ani sosy ani też nasz kolega z Finlandii. To sam środek Hyde Parku.



Fontanny i parkowe monumenty.


Katedra Św Marii.

cathedral in Sydney #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA






A to nasz człowiek na antypodach.


Ech te dzieciaki z ich tabletami...




Jakiś inny mały kościółek. Dokładnie: St. James church.


A to już najstarszy budynek w mieście czyli mennica.

Po zaliczeniu "starożytnych zabytków" centrum nadeszła pora na złapanie najpopularniejszego wodnego autobusu do spokojnych plaż zatok Manly. Okolica też znana jest ze ścieżek trekkingowych wzdłuż cypli i zatoczek więc mając jeszcze kilka godzin do odlotu poszliśmy na dziki australijski hiking.



Jedna z plaż zatoki - mimo jesieni sezon nie ustaje.


Centrum handlowo-rozrywkowe Manly.


Ponownie plaża i wodny autobus kursujący z centrum co 30 min.


Ścieżka odsłaniała kolejne zatoczki.



Skrótowe przejście przy niskiej wodzie poprzez fiord.


Australijskie formacje skalne. Coś jak skamieniała gąbka.




Busz jesienią - czyli upał tylko lekko do zniesienia.


Zatoka Manly, quarantine head i pełne morze.


Żona buszuje w kangurlandii.


Ścieżka schodowa, gadów na szlaku nie stwierdzono.


A tu jakieś dziwaczne rosnace gniazda z któych wykluwają się szyszki lub odwrotnie. Zapobiegawczo nie dotykałem bo mogło coś wyjśc i odgryźć mi głowę.


Tego pana kiedyś złapali i nie miał fajnie, za to teraz ma tabliczkę.


Najwyższy punkt wycieczki.



Kolejne dziwne drzewa z antenkami.


Rejs powrotny oczywiście musiał przepływać obok.
Tym radosnym symbolem kończymy wycieczkę!


Komentarze

  1. Myślałam,że to początek dłuźszej wyprawy,ale jak widać, to jeszcze przed wami. Ale było super! 💕

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację z...

Kiwi Funcargo

Dla ciekawych kupiłem praktyczne jeździdło: Toyota Funcargo 1.3 za ok 10tys zl. 110 tys km przebiegu, rocznik 2000, ciemne szyby & owiewki ale też kilka obtarć i jedna plamka rdzy na wgniotce z lewej. Aha i wiem kołpak lewy przedni gdzieś wcięło, trudno. Wszelkie akcesoria z klimą i elektryką oraz łacznie z 5 calowym TV w środku do Japońskiej telewizji NHK, CD, radio i kaseciak odsłanijacy sie zza ekranu - niezły bajer. Szkoda że po japońsku ale jakoś daję radę włączyć radio. W środku syf straszliwy po Chińczykach więc spędziłem deszczowe przedpołudnie na ogarnięciu wszystkiego. Mimo szperania wszędzie nie stwierdziłem obecności rudej czy innych problemów - to zasługa braku zim. Jeździ zupełnie fajnie - trzeba będzie napiąć pasek alternatora bo popiskuje - sprawę na razie załatwiłem antypoślizgowym sprayem z dyskontu. Światła przydało by się przepolerować ale ten model tak ma więc załatwię jak będę miał czym.

Jak powiększyć dom o 41%?

Witajcie drodzy oglądacze. Dziś będzie trochę o pomyślnie zakończonej epopei pod nazwą "zadaszenie tarasu" lub jak kto woli powiększenie domu o 18m2. Na początku był...o dziwo projekt (tu już w wersji ostatecznej oczywiście):  A fizycznie... zaczęło się niewinnie gdyż zamierzałem wykorzystać umieszczone uprzednio w ziemi słupy na których wisiały słoneczno-chronne żagle: Projekt na początku przed wizualizacjami 3d  - jak to zwykle bywa - optymistycznie zakładał dodanie trzech słupów przy domu, potem jakieś tam ścianki, dach, okna, szuru-buru i gotowe,  ha, ha, ha. Po zdjęciu misternej żaglowej konstrukcji dwóch kwadratów i trójkąta okazało się że słupy wystawione prawie rok na działanie wiatru, słońca i deszczu wypaczyły się niemiłosiernie i nadają sie albo do prostowania albo do wykopania i na opał.   Po empirycznym sprawdzeniu iż nie da się odwinąć odkręconego na słojach słupa za pomocą namoczonej i suszonej w słońcu owiniętej okrętowej liny, nie pomaga też pol...