Przejdź do głównej zawartości

Piękna Wielkanoc tej jesieni - szlak (prawie) tunelowy.

Wykorzystując przerwę w deszczu który ciągnął się ogonem za jesiennym huraganem Cobb udało się wyskoczyć na kilka spacerków po okolicy podczas tradycyjnych świąt jajecznych. Pomysł na szlak tunelowy miał też mieć aspekt praktyczny gdyż tam zwykle nie pada. Zapowiadał się jeden tunel długi i straszny (powtórka z Madery) oraz jeden krótki i rozrywkowy.
Zaparkowaliśmy niedaleko ujęcia wody skąd wygodną dróżką przez busz mieliśmy dojść do pierwszej atrakcji.


Pełen luksus i mostki na wyrost - część piesza mimo że piękna i błyszcząca jest odcięta i nie używana.


Dokoła tradycyjnie kapiący soczystymi kolorami i resztkami deszczu na liściach busz.


Znaleźliśmy garaż na lokomotywę.


I plątaninę wąskotorówek.


Oto i wejście do pieczary - niestety tu plan poległ bo zdjęcie jest jest przez kratę... Obok tabliczka żę nieczynne bo zamknięte... względy bezpieczeństwa...bla bla.. niespodziewany ruch pociągów... jaaasne..... woda, kamienie i w ogóle tu jest ciemno i polecamy szlak obok.


Gdy ja obmacywałem ściany żonka testowała wyjście z progu.


Niestety konkurs skoku w dal pociągiem nie odbył się z braku lokomotywy.

Z braku lepszej alternatywy trzeba było wybrać wyjście awaryjne czyli wejście na szlak E. Hillarego w porze deszczowej.



Było bardzo błotnie i brnięcie momentami kaskadującym strumieniem. Z uwagi na ogólne upapranie się - zdjęć brak.
Dalej było już wygodniej.


Dla odprężenia po drugiej stronie zbocza litościwa dusza zainstalowała schody.



 Jeszcze więcej schodów.


 Niektóre wprost do strumienia.



W końcu dotarlismy do szlaku wielkiej rury (pipeline track)


To też część trawersu bohatera narodowego z pięcio-dolarówki.


Dziura nr.2 okazała się drożna.


Żona powzięła mimo to wszelkie środki ostrożności :)


Po wyjściu z dziury idziemy wzdłuż rury.


Rura idzie czasem na estakadach.


A czasem wbija się w górę by zniknąć w paprociach.


Malownicze podejscie po żółtym błotku na koniec pętelki krajoznawczej.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln