Przejdź do głównej zawartości

Powrót na Waiheke na początek roku

Na pierwszy weekend stycznia idąc za ciosem snorkelingu na Hawajach żonka znalazła sobie grupę nurkujących lokalnie.
Spotkanie było zaplanowane na północnej plaży wyspy Waiheke więc wzięliśmy rowery na prom by tam dotrzeć.
Tradycyjnie dojazd do miasta samochodem z rowerami ale prom braliśmy z nieco innego miejsca : Half Moon Bay. Parkowanie tam na cały dzień w odróżnieniu od centrum jest darmowe i bezproblemowe.

Warto natomiast być wcześniej bo dedykowany parking zapełnia się szybko; wyładowaliśmy więc rowery i na statek.






Podróż jest trochę szybsza niz z centrum mają też fajny barek :)
Po wyokrętowaniu w ciągu 20 minut labiryntem uliczek dotarliśmy na plażę.

I pierwsza uwaga praktyczna: poruszanie się po Waiheke rowerem jest dość w porządku (oczywiście ścieżki czy pasy rowerowe są szczątkowe) ale trzeba mieć na wierzchu gps i zdecydowanie wspomaganie jakiekolwiek na góry bo to same serpentyny i plątanina uliczek. Lub przynajmniej dobrą mapę i pamięć gdzie skręcić na tysiącach skrzyżowań. W obniżeniach nierzadko są to spotkania 7 ulic i trzeba sprawdzać co nawigacja mam na myśli mówiąc z kieszeni "skręć lekko w prawo"




Na plaży zostawiłem żonkę w grupie wodującej się i ruszyłem na zwiedzanie (niestety moje zatoki nie współpracują z nurkowaniem).
Wykonałem radosną rundkę rekonesansową zostawiając przezornie energię na wspólne zwiedzanie. A więc takie delikatne 15km pętli w upale i po górach, widoki za to są świetne. Niedaleko centrum wyspy jest nawet dedykowana rowerzystom górka ale polega to raczej na sieci ścieżek z hopkami i wyprofilowanymi zakrętami do wyszalenia się.


Wszędzie serpentyny.


Ale za każdym zakrętem fajniejsze widoki.


Kolejna plaża do nurkowania i nie tylko:



Hmmm:


Znalazłem nawet jakiś kamieniołom:


Rundka i widok od południa:


 Po zgarnięciu wymoczonej małżonki ruszyliśmy dalej na objazd widokowy z obiadem na plaży.



Widok i zjazd z punktu widokowego właśnie.


Jakaś malownicza szopa na łodzie:


Tu jedlismy obiad mniej więcej.




Rundka z powrotem na prom inną drogą, trochę nam upał przygrzał:




Finisz do promu kawałkiem żwirówki - po niecałym dniu trochę nas spaliło słońcem. U nas też trzeba na nie bardzo uważać!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln