Dziś docieramy do wielkiego S.F. gdzie spędzimy parę dni.
Śniadanie w kafejce jeszcze w Santa Cruz - oto jej drzwi wejściowe:
Na przedmieściach jeszcze spotykamy obładowany niemożebnie pickup, być może z potrzeby życia, ale nie zdawałem sobie sprawy że można wieźć tyle gratów na raz. Jeśli jeszcze ktoś tam mieszka w środku to musi być to McGyver.
W centrum pozbywamy się naszego samochodu bo parkowanie tu jest sportem ekstremalnym - również cenowo.
Po San Francisco poruszamy się piechotą, tramwajami i trolejbusami i trzeba przyznać że działa to nienajgorzej. Wzgórza jednak robią robotę i jeśli ktoś chce coś tam zrzucić - to odpowiednie miejsce. Gdy tylko spojrzysz wzdłuż niejednej ulicy ta zagina się do horyzontu wyzwalając poczucie że chyba coś tu nie tak z grawitacją - stąd też tytuł posta.
Już wiadomo dlaczego wszelkie filmowe pościgi samochodowe były kręcone własnie tutaj. Każde skrzyżowanie jest wypoziomowane w odróżnieniu do jezdni więc wystarczy tylko lekko przyśpieszyć, a siatka ulic zamieni się w serię skoczni tak idealnie pasujących do kołyszących się amerykańskich krążowników.
Po oddaniu samochodu ruszamy piechotą do naszego hostelu zaczynając od samego nabrzeża.
Po drodze fotografuję co się da. San Francisco ma swój niesamowity urok i zdecydowanie zwycięża turystycznie nad L.A. Nie sposób jednak nie zauważyć tego samego problemu wielkich miast USA: każde skrzyżowanie ma "swojego" stacza bezdomnego, po zmroku zagłebione poddachowe wystawy sklepów to jedna wielka spalnia na czym tylko się da. Główne ulice są dość czyste ale wystarczy wejść w zaułki i atakuje syf-malaria i korniki.
Na skrzyżowaniach wiekowe przeciw-pożarowe skrzynki alarmowe:
Nocleg mamy w hostelu z zielonym żółwiem - ceny do strawienia, bardzo fajna organizacja dla plecakowców ze spotkaniami, wieczorami tematycznym itp - na nasze szczęście pokój dostajemy w aneksie kilka małych przecznic dalej - dzięki temu jest cisza spokój i genialne widoki.
Jeszcze tego samego dnia po zakwaterowaniu się wyruszamy na wieczorny spacer - w celu dobrej orientacji przestrzennej na najbliższą przyszłość wybór pada na wieżę widokową Coit Tower na pobliskim wzgórzu telegrafowym.
Jak widać amerykanie z wszystkiego zrobią biznes. Dostałeś mandat? wytargujemy co się da dla ciebie juz za 99$ !
Dla odmiany artystyczne pokrywy kanałów:
I fajne murale:
Po drodze przerwa na późny lunch w hiszpańskim barze:
Przypomnienie że dalej mamy święta:
I wspinamy się dalej, autobusy tu mają niełatwo:
Incepcja w SF:
To nie ten czerwony (złoty znaczy się) ale też ładny most:
Po drodze kilka zejść i podejść (bardziej podejść) i jak zwykle kolejka tych co też chcą zdążyć na zachód słońca. Balkon widokowy ma maksymalny limit osób i czeka nas ok 40 minut stania drepczącym wężykiem wokół prawie współczesnych murali (American Social Realism style) wieży.
Najciekawsze jest że na tym ostatnim zdecydowanie kogoś obrabowują...
Widoki ze szczytu:
Widok na parking przed Coit Tower:
Oto tam gdzie wybieramy się jutro: wyspa z więzieniem Alcatraz:
Widoki na Golden Gate:
Zaginanie horyzontu w San Francisco:
Weszliśmy jeszcze do katedry:
Widok z naszego okna nocą:
Śniadanie w kafejce jeszcze w Santa Cruz - oto jej drzwi wejściowe:
Na przedmieściach jeszcze spotykamy obładowany niemożebnie pickup, być może z potrzeby życia, ale nie zdawałem sobie sprawy że można wieźć tyle gratów na raz. Jeśli jeszcze ktoś tam mieszka w środku to musi być to McGyver.
Po San Francisco poruszamy się piechotą, tramwajami i trolejbusami i trzeba przyznać że działa to nienajgorzej. Wzgórza jednak robią robotę i jeśli ktoś chce coś tam zrzucić - to odpowiednie miejsce. Gdy tylko spojrzysz wzdłuż niejednej ulicy ta zagina się do horyzontu wyzwalając poczucie że chyba coś tu nie tak z grawitacją - stąd też tytuł posta.
Już wiadomo dlaczego wszelkie filmowe pościgi samochodowe były kręcone własnie tutaj. Każde skrzyżowanie jest wypoziomowane w odróżnieniu do jezdni więc wystarczy tylko lekko przyśpieszyć, a siatka ulic zamieni się w serię skoczni tak idealnie pasujących do kołyszących się amerykańskich krążowników.
Po oddaniu samochodu ruszamy piechotą do naszego hostelu zaczynając od samego nabrzeża.
Na skrzyżowaniach wiekowe przeciw-pożarowe skrzynki alarmowe:
Nocleg mamy w hostelu z zielonym żółwiem - ceny do strawienia, bardzo fajna organizacja dla plecakowców ze spotkaniami, wieczorami tematycznym itp - na nasze szczęście pokój dostajemy w aneksie kilka małych przecznic dalej - dzięki temu jest cisza spokój i genialne widoki.
Jeszcze tego samego dnia po zakwaterowaniu się wyruszamy na wieczorny spacer - w celu dobrej orientacji przestrzennej na najbliższą przyszłość wybór pada na wieżę widokową Coit Tower na pobliskim wzgórzu telegrafowym.
Jak widać amerykanie z wszystkiego zrobią biznes. Dostałeś mandat? wytargujemy co się da dla ciebie juz za 99$ !
I fajne murale:
Po drodze przerwa na późny lunch w hiszpańskim barze:
Przypomnienie że dalej mamy święta:
Incepcja w SF:
To nie ten czerwony (złoty znaczy się) ale też ładny most:
Najciekawsze jest że na tym ostatnim zdecydowanie kogoś obrabowują...
Widoki ze szczytu:
Widok na parking przed Coit Tower:
Widoki na Golden Gate:
Zaginanie horyzontu w San Francisco:
Weszliśmy jeszcze do katedry:
Komentarze
Prześlij komentarz