Przejdź do głównej zawartości

Kiwi gościnnie: Stany świąteczne cz: XII Incepcja w San Francisco

Dziś docieramy do wielkiego S.F. gdzie spędzimy parę dni.

Śniadanie w kafejce jeszcze w Santa Cruz - oto jej drzwi wejściowe:





Na przedmieściach jeszcze spotykamy obładowany niemożebnie pickup, być może z potrzeby życia, ale nie zdawałem sobie sprawy że można wieźć tyle gratów na raz. Jeśli jeszcze ktoś tam mieszka w środku to musi być to McGyver.



W centrum pozbywamy się naszego samochodu bo parkowanie tu jest sportem ekstremalnym - również cenowo.
Po San Francisco poruszamy się piechotą, tramwajami i trolejbusami i trzeba przyznać że działa to nienajgorzej. Wzgórza jednak robią robotę i jeśli ktoś chce coś tam zrzucić - to odpowiednie miejsce. Gdy tylko spojrzysz wzdłuż niejednej ulicy ta zagina się do horyzontu wyzwalając poczucie że chyba coś tu nie tak z grawitacją - stąd też tytuł posta.

Już wiadomo dlaczego wszelkie filmowe pościgi samochodowe były kręcone własnie tutaj. Każde skrzyżowanie jest wypoziomowane w odróżnieniu do jezdni więc wystarczy tylko lekko przyśpieszyć, a siatka ulic zamieni się w serię skoczni tak idealnie pasujących do kołyszących się amerykańskich krążowników.
Po oddaniu samochodu ruszamy piechotą do naszego hostelu zaczynając od samego nabrzeża.



Po drodze fotografuję co się da. San Francisco ma swój niesamowity urok i zdecydowanie zwycięża turystycznie nad L.A. Nie sposób jednak nie zauważyć tego samego problemu wielkich miast USA: każde skrzyżowanie ma "swojego" stacza bezdomnego, po zmroku zagłebione poddachowe wystawy sklepów to jedna wielka spalnia na czym tylko się da. Główne ulice są dość czyste ale wystarczy wejść w zaułki i atakuje syf-malaria i korniki.

Na skrzyżowaniach wiekowe przeciw-pożarowe skrzynki alarmowe:






Nocleg mamy w hostelu z zielonym żółwiem - ceny do strawienia, bardzo fajna organizacja dla plecakowców ze spotkaniami, wieczorami tematycznym itp - na nasze szczęście pokój dostajemy w aneksie kilka małych przecznic dalej - dzięki temu jest cisza spokój i genialne widoki.



Jeszcze tego samego dnia po zakwaterowaniu się wyruszamy na wieczorny spacer - w celu dobrej orientacji przestrzennej na najbliższą przyszłość wybór pada na wieżę widokową Coit Tower na pobliskim wzgórzu telegrafowym.


Jak widać amerykanie z wszystkiego zrobią biznes. Dostałeś mandat? wytargujemy co się da dla ciebie juz za 99$ !


 Dla odmiany artystyczne pokrywy kanałów:


I fajne murale:



Po drodze przerwa na późny lunch w hiszpańskim barze:


Przypomnienie że dalej mamy święta:




 I wspinamy się dalej, autobusy tu mają niełatwo:


Incepcja w SF:


To nie ten czerwony (złoty znaczy się) ale też ładny most:


 Po drodze kilka zejść i podejść (bardziej podejść) i jak zwykle kolejka tych co też chcą zdążyć na zachód słońca. Balkon widokowy ma maksymalny limit osób i czeka nas ok 40 minut stania drepczącym wężykiem wokół prawie współczesnych murali (American Social Realism style) wieży.




Najciekawsze jest że na tym ostatnim zdecydowanie kogoś obrabowują...

Widoki ze szczytu:




Widok na parking przed Coit Tower:



Oto tam gdzie wybieramy się jutro: wyspa z więzieniem Alcatraz:


Widoki na Golden Gate:








 Zaginanie horyzontu w San Francisco:


Weszliśmy jeszcze do katedry:



Post from RICOH THETA. #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA




Widok z naszego okna nocą:






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln