Dziś juz ostatni dzień więc mimo że S.F. ma do zaoferowania wiele - w szczególności maniakom kina akcji w ramach odwiedzin znajomych miejsc - poszliśmy tam gdzie od wielu lat akcji nie ma.
Do Japońskiego Ogrodu Herbacianego.
Oczywiście przypadkiem:)
Wybór oryginalinie padł na Golden Gate Park aby odpocząć trochę od zgiełku miasta który tak na marginesie wcale mostu blisko nie jest. Oznaczywszy sobie kilka ciekawych miejsc na jego mapie i zaczynając od ładnej kawiarni w okolicy ruszyliśmy powłóczyć się trochę z dala od betonowej dżungli:
Jak to mówią: WTEM!:
W ogrodzie właśnie zbierała się grupa na sesję z przewodnikiem więc skorzystalismy przy okazji dowiadując się sporej ilości ciekawych rzeczy o historii miejsca.
Założyciele nie mieli lekko bo w czasie wojny musieli ewakuować się na wyganie, miejsce przejęli na jakiś czas chińczycy by potem wrócić do japońskich spadkobierców. Wiele elementów ogrodu łącznie z wieloma kamieniami zen było przywiezione z Japonii.
Nasz przewodnik po ogrodzie.
Te kamienie załozyciel przywiózł z Japonii:
Do mostku była kolejka więc ograniczyliśmy się do obejrzenia z zewnątrz:
Po sesji ogrodniczej spacerem na szczyt lokalnej górki na wyspie - Strawberry Hill i rekreacyjnie wśród parku.
Tym razem przejście na Golden Gate odpuszczamy łąknąc obiadu - zaraz po nim jednak lecimy na wybrzeże na ostatnie zdjęcia zachóda słońca nad ikoną miasta.
Wejście na Golden Gate, widok z petli autobusowej:
Tak więc rozrywkowo kończymy nasz pobyt w USA jadąc kolejnym świtem na serię samolotów do domu. Tym razem oczywiście "tracimy" dzień docierając późno w nocy w niedzielę. Ale to tym razem było już w planie więc zaczynamy Nowy Rok od roboczego poniedziałku.
Stany Świąteczne - podsumowanie.
Hawaje i zachodnie wybrzeże to dwa różne miejsca.
Łaczy ich tylko wspólna waluta i hamburgery (ale z innym nadzieniem).
Hawaje zachwyciły nas widokami i smakami potraw. Niesamowity jest kontrast między upalnym wybrzeżem, a wiecznie wilgotnym interiorem. Ludzie są bardzo przyjaźni, ale turyści są wszędzie - jak zwykle największe tłumy generują azjaci. Zapewne pozostałe wyspy są mniej oblegane więc pewnie kiedyś tam wrócimy.
L.A. oprócz wybrzeża to dla mnie niestrawny miejski kocioł z wszystkimi jego wadami: tłumy bezdomnych oraz naciągaczy i naganiaczy. Nie sposób uciec od płacenia frycowego na każdym kroku, a tak naprawdę miasto daje niewiele w zamian. Kilka plusów to oczywiście Santa Monica, dzielnica Venice z domami na wodzie, może obserwatorium poza szczytem turystycznym? Hollywood i aleja gwiazd - nie warto więcej niż 2-3 godziny łącznie z czasem na szukanie parkingu. Warto L.A. zobaczyć raz i w drogę dalej gdziekolwiek.
Pustynia wokoło Salton Sea i Slab City to miejsca gdzie coraz więcej ludzi się zapuszcza - z tajemniczego miejsca robi sie powoli coś zbyt już popularnego więc widać że ludzie tam mieszkający znajdą w przyszłości jakieś miejsce do ucieczki gdzieś dalej. Wielu z nich jest już wyraźnie zirytowanych tłumami w sezonie, truno się dziwić przecież od nich właśnie uciekali. Chyba tylko by zachować charakter takich miejsc musiały by one być o kilka dni jazdy po bezdrożach a nie 4 godziny od L.A. - trochę szkoda. Obecnie filmy na youtube w odkrywanie niemalże "strefy 51 hippisów" są trochę z tej perspektywy zabawne...
Droga między L.A a S.F. jest warta zobaczenia ale nie ma tu nic niesamowicie spektakularnego. Napewno warto zjechać z autostrady bezpośrednio łączącej te miasta ale tłumy wcale nie będą mniejsze, niestety. Atrakcje po drodze są ok a miasteczka całkiem urocze, nie jest to jednak norweska droga orłów czy włoska nabrzeżna riviera. Wiem że sporo rzeczy mineliśmy: miałem ochotę na tor Laguna Seca w Moterrey ale przy któtkich wakacjach cięcia są nieuniknione. Parki narodowe to oddzielny rozdział ale wyjazd tam trzeba zaplanować logistycznie i nie krócej niż na 2-3 dni bo sa ogromne.
San Francisco to zupełnie inne miejsce - jest tu sporo problemów metropolii ale za to klimat jest niesamowity. Fantastyczne położenie i dużo do zobaczenia to przynajmniej kilka dni zwiedzania szczególnie jeśli szukasz konkretnych miejsc z filmów czy seriali. Strasznie podoba mi się to że tuż obok miasta są zupełnie dzikie parki i zielone góry. Tłumy w sezonie są więc chyba warto być poza nim. Kiedyś z pewnością tu wrócimy w drodze na nowe miejsca, na początku lub końcu przyszłej podróży. Chyba najlepsze miejsce gdy ktoś zamierza mieszkać dłużej w USA.
Do Japońskiego Ogrodu Herbacianego.
Oczywiście przypadkiem:)
Wybór oryginalinie padł na Golden Gate Park aby odpocząć trochę od zgiełku miasta który tak na marginesie wcale mostu blisko nie jest. Oznaczywszy sobie kilka ciekawych miejsc na jego mapie i zaczynając od ładnej kawiarni w okolicy ruszyliśmy powłóczyć się trochę z dala od betonowej dżungli:
Jak to mówią: WTEM!:
Założyciele nie mieli lekko bo w czasie wojny musieli ewakuować się na wyganie, miejsce przejęli na jakiś czas chińczycy by potem wrócić do japońskich spadkobierców. Wiele elementów ogrodu łącznie z wieloma kamieniami zen było przywiezione z Japonii.
Nasz przewodnik po ogrodzie.
Te kamienie załozyciel przywiózł z Japonii:
Do mostku była kolejka więc ograniczyliśmy się do obejrzenia z zewnątrz:
Po sesji ogrodniczej spacerem na szczyt lokalnej górki na wyspie - Strawberry Hill i rekreacyjnie wśród parku.
Tym razem przejście na Golden Gate odpuszczamy łąknąc obiadu - zaraz po nim jednak lecimy na wybrzeże na ostatnie zdjęcia zachóda słońca nad ikoną miasta.
Wejście na Golden Gate, widok z petli autobusowej:
Przerwa na obiad i herbatkę:
Lecimy przez marinę na zachód słońca przy Golden Gate:
Tak więc rozrywkowo kończymy nasz pobyt w USA jadąc kolejnym świtem na serię samolotów do domu. Tym razem oczywiście "tracimy" dzień docierając późno w nocy w niedzielę. Ale to tym razem było już w planie więc zaczynamy Nowy Rok od roboczego poniedziałku.
Hawaje i zachodnie wybrzeże to dwa różne miejsca.
Łaczy ich tylko wspólna waluta i hamburgery (ale z innym nadzieniem).
Hawaje zachwyciły nas widokami i smakami potraw. Niesamowity jest kontrast między upalnym wybrzeżem, a wiecznie wilgotnym interiorem. Ludzie są bardzo przyjaźni, ale turyści są wszędzie - jak zwykle największe tłumy generują azjaci. Zapewne pozostałe wyspy są mniej oblegane więc pewnie kiedyś tam wrócimy.
L.A. oprócz wybrzeża to dla mnie niestrawny miejski kocioł z wszystkimi jego wadami: tłumy bezdomnych oraz naciągaczy i naganiaczy. Nie sposób uciec od płacenia frycowego na każdym kroku, a tak naprawdę miasto daje niewiele w zamian. Kilka plusów to oczywiście Santa Monica, dzielnica Venice z domami na wodzie, może obserwatorium poza szczytem turystycznym? Hollywood i aleja gwiazd - nie warto więcej niż 2-3 godziny łącznie z czasem na szukanie parkingu. Warto L.A. zobaczyć raz i w drogę dalej gdziekolwiek.
Pustynia wokoło Salton Sea i Slab City to miejsca gdzie coraz więcej ludzi się zapuszcza - z tajemniczego miejsca robi sie powoli coś zbyt już popularnego więc widać że ludzie tam mieszkający znajdą w przyszłości jakieś miejsce do ucieczki gdzieś dalej. Wielu z nich jest już wyraźnie zirytowanych tłumami w sezonie, truno się dziwić przecież od nich właśnie uciekali. Chyba tylko by zachować charakter takich miejsc musiały by one być o kilka dni jazdy po bezdrożach a nie 4 godziny od L.A. - trochę szkoda. Obecnie filmy na youtube w odkrywanie niemalże "strefy 51 hippisów" są trochę z tej perspektywy zabawne...
Droga między L.A a S.F. jest warta zobaczenia ale nie ma tu nic niesamowicie spektakularnego. Napewno warto zjechać z autostrady bezpośrednio łączącej te miasta ale tłumy wcale nie będą mniejsze, niestety. Atrakcje po drodze są ok a miasteczka całkiem urocze, nie jest to jednak norweska droga orłów czy włoska nabrzeżna riviera. Wiem że sporo rzeczy mineliśmy: miałem ochotę na tor Laguna Seca w Moterrey ale przy któtkich wakacjach cięcia są nieuniknione. Parki narodowe to oddzielny rozdział ale wyjazd tam trzeba zaplanować logistycznie i nie krócej niż na 2-3 dni bo sa ogromne.
San Francisco to zupełnie inne miejsce - jest tu sporo problemów metropolii ale za to klimat jest niesamowity. Fantastyczne położenie i dużo do zobaczenia to przynajmniej kilka dni zwiedzania szczególnie jeśli szukasz konkretnych miejsc z filmów czy seriali. Strasznie podoba mi się to że tuż obok miasta są zupełnie dzikie parki i zielone góry. Tłumy w sezonie są więc chyba warto być poza nim. Kiedyś z pewnością tu wrócimy w drodze na nowe miejsca, na początku lub końcu przyszłej podróży. Chyba najlepsze miejsce gdy ktoś zamierza mieszkać dłużej w USA.
WOW
OdpowiedzUsuń