Przejdź do głównej zawartości

Kiwi gościnnie: Stany świąteczne cz: XIV Coś innego na dzień ostatni

Dziś juz ostatni dzień więc mimo że S.F. ma do zaoferowania wiele - w szczególności maniakom kina akcji w ramach odwiedzin znajomych miejsc - poszliśmy tam gdzie od wielu lat akcji nie ma.

Do Japońskiego Ogrodu Herbacianego.
Oczywiście przypadkiem:)

Wybór oryginalinie padł na Golden Gate Park aby odpocząć trochę od zgiełku miasta który tak na marginesie wcale mostu blisko nie jest. Oznaczywszy sobie kilka ciekawych miejsc na jego mapie i zaczynając od ładnej kawiarni w okolicy ruszyliśmy powłóczyć się trochę z dala od betonowej dżungli:




Jak to mówią: WTEM!:



W ogrodzie właśnie zbierała się grupa na sesję z przewodnikiem więc skorzystalismy przy okazji dowiadując się sporej ilości ciekawych rzeczy o historii miejsca.
Założyciele nie mieli lekko bo w czasie wojny musieli ewakuować się na wyganie, miejsce przejęli na jakiś czas chińczycy by potem wrócić do japońskich spadkobierców. Wiele elementów ogrodu łącznie z wieloma kamieniami zen było przywiezione z Japonii.









Nasz przewodnik po ogrodzie.



Te kamienie załozyciel przywiózł z Japonii:






Do mostku była kolejka więc ograniczyliśmy się do obejrzenia z zewnątrz:





Po sesji ogrodniczej spacerem na szczyt lokalnej górki na wyspie - Strawberry Hill i rekreacyjnie wśród parku.






Tym razem przejście na Golden Gate odpuszczamy łąknąc obiadu - zaraz po nim jednak lecimy na wybrzeże na ostatnie zdjęcia zachóda słońca nad ikoną miasta.

Wejście na Golden Gate, widok z petli autobusowej:


Przerwa na obiad i herbatkę:


Lecimy przez marinę na zachód słońca przy Golden Gate:









Tak więc rozrywkowo kończymy nasz pobyt w USA jadąc kolejnym świtem na serię samolotów do domu. Tym razem oczywiście "tracimy" dzień docierając późno w nocy w niedzielę. Ale to tym razem było już w planie więc zaczynamy Nowy Rok od roboczego poniedziałku.



Stany Świąteczne - podsumowanie.

Hawaje i zachodnie wybrzeże to dwa różne miejsca.
Łaczy ich tylko wspólna waluta i hamburgery (ale z innym nadzieniem).
Hawaje zachwyciły nas widokami i smakami potraw. Niesamowity jest kontrast między upalnym wybrzeżem, a wiecznie wilgotnym interiorem. Ludzie są bardzo przyjaźni, ale turyści są wszędzie - jak zwykle największe tłumy generują azjaci. Zapewne pozostałe wyspy są mniej oblegane więc pewnie kiedyś tam wrócimy.
L.A. oprócz wybrzeża to dla mnie niestrawny miejski kocioł z wszystkimi jego wadami: tłumy bezdomnych oraz naciągaczy i naganiaczy. Nie sposób uciec od płacenia frycowego na każdym kroku, a tak naprawdę miasto daje niewiele w zamian. Kilka plusów to oczywiście Santa Monica, dzielnica Venice z domami na wodzie, może obserwatorium poza szczytem turystycznym? Hollywood i aleja gwiazd - nie warto więcej niż 2-3 godziny łącznie z czasem na szukanie parkingu. Warto L.A. zobaczyć raz i w drogę dalej gdziekolwiek.
Pustynia wokoło Salton Sea i Slab City to miejsca gdzie coraz więcej ludzi się zapuszcza - z tajemniczego miejsca robi sie powoli coś zbyt już popularnego więc widać że ludzie tam mieszkający znajdą w przyszłości jakieś miejsce do ucieczki gdzieś dalej. Wielu z nich jest już wyraźnie zirytowanych tłumami w sezonie, truno się dziwić przecież od nich właśnie uciekali. Chyba tylko by zachować charakter takich miejsc musiały by one być o kilka dni jazdy po bezdrożach a nie 4 godziny od L.A. - trochę szkoda. Obecnie filmy na youtube w odkrywanie  niemalże "strefy 51 hippisów" są trochę z tej perspektywy zabawne...
Droga między L.A a S.F. jest warta zobaczenia ale nie ma tu nic niesamowicie spektakularnego. Napewno warto zjechać z autostrady bezpośrednio łączącej te miasta ale tłumy wcale nie będą mniejsze, niestety. Atrakcje po drodze są ok a miasteczka całkiem urocze, nie jest to jednak norweska droga orłów czy włoska nabrzeżna riviera. Wiem że sporo rzeczy mineliśmy: miałem ochotę na tor Laguna Seca w Moterrey ale przy któtkich wakacjach cięcia są nieuniknione. Parki narodowe to oddzielny rozdział ale wyjazd tam trzeba zaplanować logistycznie i nie krócej niż na 2-3 dni bo sa ogromne.
San Francisco to zupełnie inne miejsce - jest tu sporo problemów metropolii ale za to klimat jest niesamowity. Fantastyczne położenie i dużo do zobaczenia to przynajmniej kilka dni zwiedzania szczególnie jeśli szukasz konkretnych miejsc z filmów czy seriali. Strasznie podoba mi się to że tuż obok miasta są zupełnie dzikie parki i zielone góry. Tłumy w sezonie są więc chyba warto być poza nim. Kiedyś z pewnością tu wrócimy w drodze na nowe miejsca, na początku lub końcu przyszłej podróży. Chyba najlepsze miejsce gdy ktoś zamierza mieszkać dłużej w USA.









Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację z...

Kiwi Funcargo

Dla ciekawych kupiłem praktyczne jeździdło: Toyota Funcargo 1.3 za ok 10tys zl. 110 tys km przebiegu, rocznik 2000, ciemne szyby & owiewki ale też kilka obtarć i jedna plamka rdzy na wgniotce z lewej. Aha i wiem kołpak lewy przedni gdzieś wcięło, trudno. Wszelkie akcesoria z klimą i elektryką oraz łacznie z 5 calowym TV w środku do Japońskiej telewizji NHK, CD, radio i kaseciak odsłanijacy sie zza ekranu - niezły bajer. Szkoda że po japońsku ale jakoś daję radę włączyć radio. W środku syf straszliwy po Chińczykach więc spędziłem deszczowe przedpołudnie na ogarnięciu wszystkiego. Mimo szperania wszędzie nie stwierdziłem obecności rudej czy innych problemów - to zasługa braku zim. Jeździ zupełnie fajnie - trzeba będzie napiąć pasek alternatora bo popiskuje - sprawę na razie załatwiłem antypoślizgowym sprayem z dyskontu. Światła przydało by się przepolerować ale ten model tak ma więc załatwię jak będę miał czym.

Jak powiększyć dom o 41%?

Witajcie drodzy oglądacze. Dziś będzie trochę o pomyślnie zakończonej epopei pod nazwą "zadaszenie tarasu" lub jak kto woli powiększenie domu o 18m2. Na początku był...o dziwo projekt (tu już w wersji ostatecznej oczywiście):  A fizycznie... zaczęło się niewinnie gdyż zamierzałem wykorzystać umieszczone uprzednio w ziemi słupy na których wisiały słoneczno-chronne żagle: Projekt na początku przed wizualizacjami 3d  - jak to zwykle bywa - optymistycznie zakładał dodanie trzech słupów przy domu, potem jakieś tam ścianki, dach, okna, szuru-buru i gotowe,  ha, ha, ha. Po zdjęciu misternej żaglowej konstrukcji dwóch kwadratów i trójkąta okazało się że słupy wystawione prawie rok na działanie wiatru, słońca i deszczu wypaczyły się niemiłosiernie i nadają sie albo do prostowania albo do wykopania i na opał.   Po empirycznym sprawdzeniu iż nie da się odwinąć odkręconego na słojach słupa za pomocą namoczonej i suszonej w słońcu owiniętej okrętowej liny, nie pomaga też pol...