Dzień w pracy w którym zrobiłeś już wszystko i niewiele więcej się dzieje.
W taki dzień grzebię po internecie mniej lub bardziej kreatywnie. Ja zwykle po przeczytaniu "swojej prasówki dziennej" cumuje w okolicach google maps i zwiedzam dalszą lub bliższą okolicę. Zostało mi to chyba z czasów gdy w deszczowy dzień bunkrowałem się u babci na wakacjach w "bazie" z poduch kanapowych i koca by przeglądąć z latarką ogromny atlas świata formatu chyba A2 i mapami rozkładanymi na trzy stronice.
Więc pewnego zimowego popołudnia radośnie przeszukiwałem sobie meandry południowej Australii. Zaciekawiła mnie wyspa kangurza w rejonie Adelaide.
Dlaczego kangurza, może występują one tam w tak dużym stężeniu że wyżarły króliki i dingo? Może dlatego że....
Nie było mi dane odpłynąc w dalsze gdybania bo zadzwonił telefon:
"Dałbyś radę za parę tygodni zainstalować i wytrenować ...blabla-korpo-gadka..... ale w Australii bo nie ma komu pojechać, ...blabla-korpo-gadka..."
- "No OK, a gdzie to będzie tak dokładniej?"
Port Lincoln - wyślemy ci za moment wszystko.
Hmm chyba już wiem...
Wniosek - przeglądanie map bywa niebezpieczne - więc relacja z południowej Australii dla lekkiej odmiany:
Jak zwykle dotarłem na miejsce po nocy bo to ponad 7 godzin lotu z przesiadkami w Sydney i Adelaide. Na ostatni odcinek tradycyjnie lekki samolocik wielkości autokaru.
Port Lincoln gdy przyjechałem po nocy:
Jak zwykle budzę się przed świtem bo tu dla odmiany 2,5h różnicy. Dlaczego pół? Dobre pytanie - strefy czasowe w Australii są skomplikowane...
Poranna przebieżka przed śniadaniem:
Znalazłem jakiś lokalny monument:
Oraz muzeum zardzewiałych okrętów:
Ścieżka jak znalazł i na szczęscie chłodno na tyle że nawet będąc tu pierwszym z rana nic jadowitego nie powinno występować (w kązdym razie w dużej ilości...)
Koniec ścieżki wzdłuż wybrzeża - a więc pora się rozejrzeć...
I po czerwonych kamieniach - na śniadanie:
Tam gdzieś na horyzoncie jest jedzenie!
Jeśli nie liczyć kolorowej sałatki raczej do oglądania:
W drodze do pracy zaproponowano mi strzyżenie.
Oraz zobaczyłem "zabytkowe" kino które zresztą stanowi orientacyjny punkt dla tubylców. Wiem bo potem szukając sklepów z elektroniką kierowano mnie różne strony od kina.
No i kościółek post-kolonialnyz mozaikami:
A to już arteria handlowa mieściny:
Następny poranek i kolejny szybki spacerek bo przez perturbacje z oporną materią IT nie przespałem pół nocy. Znalazłem wieeeelką mątwę:
Oczywiście to odpływ i łacha kamieni:)
Powrót do Adelaide - wygląda z góry na bardzo ładne miasto z wijącym się jeziorem. Trzeba będzie odwiedzić kiedyś na spokojnie.
Po lądowaniu latającym śmigłowym autokarem jeszcze dwie przesiadki i już o 4:45 rano w domu....
Dziewięć godzi lotu tym razem... dobrze że trafiłem już na weekend.
W taki dzień grzebię po internecie mniej lub bardziej kreatywnie. Ja zwykle po przeczytaniu "swojej prasówki dziennej" cumuje w okolicach google maps i zwiedzam dalszą lub bliższą okolicę. Zostało mi to chyba z czasów gdy w deszczowy dzień bunkrowałem się u babci na wakacjach w "bazie" z poduch kanapowych i koca by przeglądąć z latarką ogromny atlas świata formatu chyba A2 i mapami rozkładanymi na trzy stronice.
Więc pewnego zimowego popołudnia radośnie przeszukiwałem sobie meandry południowej Australii. Zaciekawiła mnie wyspa kangurza w rejonie Adelaide.
Dlaczego kangurza, może występują one tam w tak dużym stężeniu że wyżarły króliki i dingo? Może dlatego że....
Nie było mi dane odpłynąc w dalsze gdybania bo zadzwonił telefon:
"Dałbyś radę za parę tygodni zainstalować i wytrenować ...blabla-korpo-gadka..... ale w Australii bo nie ma komu pojechać, ...blabla-korpo-gadka..."
- "No OK, a gdzie to będzie tak dokładniej?"
Port Lincoln - wyślemy ci za moment wszystko.
Hmm chyba już wiem...
Wniosek - przeglądanie map bywa niebezpieczne - więc relacja z południowej Australii dla lekkiej odmiany:
Jak zwykle dotarłem na miejsce po nocy bo to ponad 7 godzin lotu z przesiadkami w Sydney i Adelaide. Na ostatni odcinek tradycyjnie lekki samolocik wielkości autokaru.
Port Lincoln gdy przyjechałem po nocy:
Jak zwykle budzę się przed świtem bo tu dla odmiany 2,5h różnicy. Dlaczego pół? Dobre pytanie - strefy czasowe w Australii są skomplikowane...
Poranna przebieżka przed śniadaniem:
Znalazłem jakiś lokalny monument:
Oraz muzeum zardzewiałych okrętów:
Ścieżka jak znalazł i na szczęscie chłodno na tyle że nawet będąc tu pierwszym z rana nic jadowitego nie powinno występować (w kązdym razie w dużej ilości...)
Koniec ścieżki wzdłuż wybrzeża - a więc pora się rozejrzeć...
I po czerwonych kamieniach - na śniadanie:
Tam gdzieś na horyzoncie jest jedzenie!
W drodze do pracy zaproponowano mi strzyżenie.
Oraz zobaczyłem "zabytkowe" kino które zresztą stanowi orientacyjny punkt dla tubylców. Wiem bo potem szukając sklepów z elektroniką kierowano mnie różne strony od kina.
A to już arteria handlowa mieściny:
Następny poranek i kolejny szybki spacerek bo przez perturbacje z oporną materią IT nie przespałem pół nocy. Znalazłem wieeeelką mątwę:
Oczywiście to odpływ i łacha kamieni:)
Powrót do Adelaide - wygląda z góry na bardzo ładne miasto z wijącym się jeziorem. Trzeba będzie odwiedzić kiedyś na spokojnie.
Po lądowaniu latającym śmigłowym autokarem jeszcze dwie przesiadki i już o 4:45 rano w domu....
Dziewięć godzi lotu tym razem... dobrze że trafiłem już na weekend.
Komentarze
Prześlij komentarz