Dzień w którym: Z rana lecimy sobie w kulki, potem nie ma pingwinów i trafiamy do uroczej zatoki obok wulkanu.
Wczesnym rankiem dotarliśmy do słynnej plaży ze sferycznymi kamieniami. Warto tam być z rana bo potem ciężko o puste plenery do zdjęć w tle.
Niektóre kamienie coś wyżarło:
Kilka zastaliśmy na porannym polerowaniu glacy:
Te natomiast są już starsze i radośnie grzybieją:
Po zgrzybieniu nastepuje nieuchronna rozsypka. Pamietajcie - nie wolno zgrzybieć!
Dwa żwirki - muchomorki na kulach:
Niektóre malowniczo erodują w kratkę:
Cmentarzysko przygotowane do sztormowego przemiału:
Z tego powstaje taka paskowa plaża jak poniżej. I tak drodzy oglądacze omówiliśmy cykl życia kamieni Moeraki.
Po drodze miała być plaża z pingwinami, okazało się że miały dziś wolne i zwykle wracają po obiadku późnym popołudniem.
Pozostał spacerek, widoki i dwie wygrzewające się foki.
W drodze na północ jeszcze kółko po zamszonym lesie 5 no może 6 na 10 w skali NZ. Było akurat tyle by nabrać apetytu na obiad.
Po drobnych perypetiach ze znalezieniem miejsca na nocleg: jedno zlikwidowane, na drugim wprost niewiarygodna plaga komarów, pojechaliśmy na wulkaniczny półwysep obok Christchurch. W mętliku poszukiwań umknęło nam jedynie, że jest to miejsce dla kamperów samo-wystarczalnych ale na szczęście nikt się nie czepiał ani dziś ani jutro.
Tu jesteśmy - na dole w pomniejszeniu pozostałości wulkanu.
Po zacumowaniu ruszyliśmy na zwiedzanie zatoki :
Jakiś rodzaj antypodzkiej czapli:
Idziemy sobie spokojnie ładną dróżką patrząc na miasteczko Lyttelton na horyzoncie, a tu WTEM!
....i ściana:
Bardzo ładna gliniana ściana którą sami sobie odkryliśmy i nie mam jej nigdzie jako atrakcji - może i lepiej bo mogłoby już jej nie być:)
Po drodze znalazłem żołędzie systemu Phillips - przystosowane do lokalnych żołędziowkrętów?
I znów zaskakująca zmiana jak na krótki wieczorny spacerek - przed chwilą jeszcze była tu woda ale odpłynęła z księżycem:
Dziś już przedostatnia noc w punkcie "H", jak widać przejechaliśmy spory kawałek i już jesteśmy blisko finiszu.
Wczesnym rankiem dotarliśmy do słynnej plaży ze sferycznymi kamieniami. Warto tam być z rana bo potem ciężko o puste plenery do zdjęć w tle.
Niektóre kamienie coś wyżarło:
Kilka zastaliśmy na porannym polerowaniu glacy:
Te natomiast są już starsze i radośnie grzybieją:
Po zgrzybieniu nastepuje nieuchronna rozsypka. Pamietajcie - nie wolno zgrzybieć!
Dwa żwirki - muchomorki na kulach:
Niektóre malowniczo erodują w kratkę:
Cmentarzysko przygotowane do sztormowego przemiału:
Z tego powstaje taka paskowa plaża jak poniżej. I tak drodzy oglądacze omówiliśmy cykl życia kamieni Moeraki.
Pozostał spacerek, widoki i dwie wygrzewające się foki.
W drodze na północ jeszcze kółko po zamszonym lesie 5 no może 6 na 10 w skali NZ. Było akurat tyle by nabrać apetytu na obiad.
Po drobnych perypetiach ze znalezieniem miejsca na nocleg: jedno zlikwidowane, na drugim wprost niewiarygodna plaga komarów, pojechaliśmy na wulkaniczny półwysep obok Christchurch. W mętliku poszukiwań umknęło nam jedynie, że jest to miejsce dla kamperów samo-wystarczalnych ale na szczęście nikt się nie czepiał ani dziś ani jutro.
Tu jesteśmy - na dole w pomniejszeniu pozostałości wulkanu.
Po zacumowaniu ruszyliśmy na zwiedzanie zatoki :
Jakiś rodzaj antypodzkiej czapli:
Idziemy sobie spokojnie ładną dróżką patrząc na miasteczko Lyttelton na horyzoncie, a tu WTEM!
....i ściana:
Bardzo ładna gliniana ściana którą sami sobie odkryliśmy i nie mam jej nigdzie jako atrakcji - może i lepiej bo mogłoby już jej nie być:)
Po drodze znalazłem żołędzie systemu Phillips - przystosowane do lokalnych żołędziowkrętów?
I znów zaskakująca zmiana jak na krótki wieczorny spacerek - przed chwilą jeszcze była tu woda ale odpłynęła z księżycem:
Dziś już przedostatnia noc w punkcie "H", jak widać przejechaliśmy spory kawałek i już jesteśmy blisko finiszu.
Komentarze
Prześlij komentarz