Przejdź do głównej zawartości

Wyspa południowa - dzień jedenasty

Dzień w którym: Zrobiliśmy TO.


Ciekawe co to będzie, prawda?


Nie będą to ćwiczenia jogi na parkingu w znanej już z wcześńiejszego pobytu miejscowości Athol.


Ani też wygłupy na diabelskim kamieniu po drodze do Queenstown.


Też nie jest to pozowanie nad przepaścią z obuwiem kiwi.


Ani panoramowanie pięknych widoków.



Ani też zjedzenie najwiekszej pizzy świata na dwie osoby:


Ani też nie chodzi o zwiedzanie przyrodniczego sanktuarium naturalnego w Queenstown gdzie w "nocnych" chatkach obserwowaliśmy kiwi.

Cała sprawa rozchodzi się o ten most:


Nad tą rzeką:


Bardzo słynny most:


Skoczyliśmy, obydwoje:










W celu ochłonięcia udaliśmy się powoli w stronę morza. To akurat całkiem ładny sztuczny zalew na rzece:


Jak zwykle z widokami:



Czy da się opisać skok na bungy? Ja przyznaje się z samego lotu niewiele pamiętam. Wiem tylko że i Ania i obsługa pontonu śmiała się z głupot które krzyczałem dyndając sobie na linie - ale mi tam wtedy było bardzo fajnie.
Wiem już także tyle, że jeśli chcesz zrobić coś takiego to: lepiej żeby było miejsce znane i bezpieczne (to było najsłynniejsze i pierwsze oficjalne na świecie w sumie bezpieczniejsze niż przechodzenie przez ulicę), lepiej nie myśleć za długo przed startem (kolega przede mną odpuścił) no i ważne by mieć z tego frajdę.
Frajda była i oto chodziło.


Skoki były koło Queenstown i zielono-brązowych baloników, a nocujemy przy literce "F"



Komentarze

  1. Jeeeeeeeeee! Normalnie, az ciarki mi przeszly po plecach z tych emocji. Pieknie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln