Przejdź do głównej zawartości

Rotorua - gejzery i terapia błotno-kąpielowa oraz sanki w lecie.

Jako pierwszy cel dalszej wyprawy wakacyjnej obraliśmy wulkaniczne miasto Rotorua. Niecałe trzy godziny drogi od Auckland.

Już na samym wstępie w całym miasteczku wita cię woń czegoś zgniłego, do samego parku gejzerów jeszcze jest ok 25km ale oczywiście same dymiące dziury występują też w parkach w centrum.

My jednak przemkneliśmy przez mieścinę by zdążyć na palnowaną erupcję gejzera Lady Knox ok. 10:15 z kwadransowym poślizgiem na czas zwózki turystycznej stonki.
Bilet wstępu do parku gejzerów daje też mozliwość obejrzenia strzelania z rzeczonego gejzera (albo gejzerki) za pomocą mydła.
Już w kolejce zostałem zapewniony że wszyscy zdążą na czas i nie ma co się niepokoić oraz na miejscu juz że mydło jest 100% ekologiczne.



Strzelanie z gejzera jest wyzwalane przez pracownika parku który po opowiedzeniu histori gejzeru i paru ciekawostek wrzuca do komina paczkę mydła i po umówionym czasie daje dyla.




Mydło zaburza równowagę między napieciem powierzchniowym wody gorącej i zimnej i po krótkim spienieniu się ze złości - też byłbym wkurzony gdyby mi wrzucali przez komin jakąś mamałygę -  gejzerka wypluwa co jej tam w głebi trzewi zalega.  Czyli oznacza to ok 2-3 minut erupcji wodnej.

Gdybym nie podszedł bliżej to mógłbym spekulować że stożek jest z żywicy epoksydowej a całe wrzucanie i gadka to lipa - ale nie - to naprawdę kawałek skały który został podobno przypadkowo znaleziony łącznie z trikiem z mydłem które należało do jakiś onegdaj kapiących się w źródłach niewiast. Oczywiście opowieści o fruwających majtkach i biustonoszach  połozonych na dziurze i wyrzuconych przez gejzer to już raczej dopowiedziana wisienka na torcie całego show.

Niemniej i tak warto tam zajrzeć i być o czasie.






Radosnym korowodem pojazdów wszyscy potem wracają na główny teren parku gdzie jest (mała) szansa na rozpełzniecie sie tłumu po różnych dymiacych dziurach. Tradycyjnie przemożna chęć do wrzucenia niektórych Chińczyków do którejś z nich.






W parku jest kilka okężnych ścieżek ale i tak wszyscy muszą się na nich jakoś wyminąć więc bywa tłoczno. Skróty grożą ugotowaniem na miękko gdyż wszystko dookoła paruje i bąbluje gotujacą się siarką i błotkiem.






Najbardziej zaskakujące sa kolory jeziorek i sama aktywność terenu - wszystko paruje i kotłuję się w nieustannym wrzeniu.




Widok z środka jeziorka:

Post from RICOH THETA. #theta360 - Spherical Image - RICOH THETA



Na park trzeba spokojnie przeznaczyć ok.2 godzin oraz parę dni aresztu za wrzucenie drącego się Chińczyka do gejzeru - ale warto.




Wszystko łącznie z drzewami pokryte jest oparami siarki:





Wodospady siarczanej wody:





Tu też sie gotuje:


Zielone jeziorko na końcu trasy:









Żółto-zielona balia:


Już za parkiem w pewnej ukrytej dróżce znajdują się "Kerosene falls", gdzie mozna mieć jedyną okazję wykapania sie w gorącej rzece z równie goracymi wodospadami:



Całość wspaniale odpręża ale jak w każdych mineralnych gorących źródłach lepiej nie przesadzać z długościa zanużenia bo potem ciężko wyjść na brzeg o własnych siłach.

 Potem wrócilismy do centrum gdzie po kilku okrążeniach we wszędobylskich oparach udało się znaleźć coś w rodzaju centrum i niezłą koreańską restaurację gdzie dla odmiany nie pachniało zgniłymi jajami.

W poszukiwaniu widoków i ku przerażeniu małżonki zawiodłem ją na górę obiecując zjazd na kołowych sankach z jej szczytu.







Jest to jedna z fajniejszych atrakcji regionu - można też się stoczyć w wielkiej kuli (tak, tu wynaleziono zorbing), wystrzelić z procy itp - i jak okazało się jest też trasa widokowo-relaksacyjna dla nowicjuszy.

Na górę wiedzie gondola i potem można do woli i pojemności portfela zjeżdżać sankami po trzech różnych trasach o różnym stopniu trudności, a potem wyciąg zabiera cię znów do punktu startu.





Sanko-pojazdy spodobały się więc kolejny raz wybierzemy bardziej zaawansowane trasy.

Ostatni spojrzenie na Rotoruę ze szczytu Skyline:






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację z...

Kiwi Funcargo

Dla ciekawych kupiłem praktyczne jeździdło: Toyota Funcargo 1.3 za ok 10tys zl. 110 tys km przebiegu, rocznik 2000, ciemne szyby & owiewki ale też kilka obtarć i jedna plamka rdzy na wgniotce z lewej. Aha i wiem kołpak lewy przedni gdzieś wcięło, trudno. Wszelkie akcesoria z klimą i elektryką oraz łacznie z 5 calowym TV w środku do Japońskiej telewizji NHK, CD, radio i kaseciak odsłanijacy sie zza ekranu - niezły bajer. Szkoda że po japońsku ale jakoś daję radę włączyć radio. W środku syf straszliwy po Chińczykach więc spędziłem deszczowe przedpołudnie na ogarnięciu wszystkiego. Mimo szperania wszędzie nie stwierdziłem obecności rudej czy innych problemów - to zasługa braku zim. Jeździ zupełnie fajnie - trzeba będzie napiąć pasek alternatora bo popiskuje - sprawę na razie załatwiłem antypoślizgowym sprayem z dyskontu. Światła przydało by się przepolerować ale ten model tak ma więc załatwię jak będę miał czym.

Jak powiększyć dom o 41%?

Witajcie drodzy oglądacze. Dziś będzie trochę o pomyślnie zakończonej epopei pod nazwą "zadaszenie tarasu" lub jak kto woli powiększenie domu o 18m2. Na początku był...o dziwo projekt (tu już w wersji ostatecznej oczywiście):  A fizycznie... zaczęło się niewinnie gdyż zamierzałem wykorzystać umieszczone uprzednio w ziemi słupy na których wisiały słoneczno-chronne żagle: Projekt na początku przed wizualizacjami 3d  - jak to zwykle bywa - optymistycznie zakładał dodanie trzech słupów przy domu, potem jakieś tam ścianki, dach, okna, szuru-buru i gotowe,  ha, ha, ha. Po zdjęciu misternej żaglowej konstrukcji dwóch kwadratów i trójkąta okazało się że słupy wystawione prawie rok na działanie wiatru, słońca i deszczu wypaczyły się niemiłosiernie i nadają sie albo do prostowania albo do wykopania i na opał.   Po empirycznym sprawdzeniu iż nie da się odwinąć odkręconego na słojach słupa za pomocą namoczonej i suszonej w słońcu owiniętej okrętowej liny, nie pomaga też pol...