Przejdź do głównej zawartości

Działa "a-kuku!"... a tu ruscy nie dopłyneli...

Pewnego razu, podczas wiejącej grozą zimnej wojny i jeszcze wcześniej....


Wszyscy fortyfikowali się po zęby.

Szaleństwo nie ominęło Duńczyków, Szwedów ale oni mieli blisko do wroga. Ale nawet tu widmo wynurzającej się kupy żelastwa z sierpem i młotem było dziwnie żywe, poza tym hej...publiczne pieniądze!

Zbudujmy sobie fort.



No i zbudowali na świętej górze Maorysów oczywiście ale wtedy mało kto się z tym liczył.




Zwiedzamy podziemia:






Spacerki po tarasach na których jeszcze fortyfikowali się tubylcy za pomocą mchu i gałęzi.


Zamaskowane wejście do tuneli:




Widok z dziury:




Ruscy nigdy nie przypłyneli, 30 lat później skuteczniejszą bo cichą inwazję dokonali Chińczycy ale to inna opowieść no i nikt tu nie strzelał chyba że na wiwat jak przypłynęła królowa Anglii.

Niespodzianką dla wyczekiwanego wroga były chowane działa. Czyli strzelamy I chowamy lufę w trawnik. Pomysł super w okolicy XIXw. ale w dobie nawet XX wiecznych namierników i noktowizorów już trochę tracił myszką.







Chowane działo widok od góry:



Widok na centrum:


Stalowe altanki obserwacyjne:


Widoki przez lornetkę na port i wieżę:


Zagadkowe konstrukcje militarne:


Cały półwysep North Head:


Oraz na drugą stronę - jak zwykle góruje tu wulkan Rangitoto:


Fort w pełnej obsadzie trwał do lat osiemdziesiątych, potem stał się treningowym miejscem polowych pielęgniarek, w końcu parkiem z labiryntem wypatroszonych z ekwipunku podziemnych korytarzy.

Z wielkiej armaty nigdy nie strzelano, zresztą oryginał i tak już zezłomowano, dla zwiedzających są zaszpuntowane repliki.
Żeby komu nie przyszedł jaki durny pomysł do głowy.


Nowa Zelandia oczywiście miała swój wkład w dwie wojny wysyłając prawie dwieście tysięcy żołnierzy - to "tylko" ci co nie wrócili...obchody ANZAC mają tu swoje uzasadnienie.



Po drodze na dół do parking znaleźliśmy kolejne armaty:



Miejsce na niedzielną wycieczkę idealne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln