Przejdź do głównej zawartości

Nudny dzień? Skok do Queenstown i z powrotem...

W wyniku pewnego rzadkiego splotu niefortunnych wydarzeń... lub jak kto woli tzw. bazjlu nagle okazało się że na targach gdzie przebywają nasi szefowie brakuje kilku niezbędych gadżetów.

Po krótkiej naradzie wojennej odgórnie zdecydowano wysłać mnie z misją specjalną do Queenstown - wszystko trwało jakieś pół godziny - po nastepnej połowie byłem już w drodze na lotnisko.

W Auckland lało jak piorun, szaro i buro. W Queenstown pełnia lata, a ja po oddaniu koledze wysłanego na lotnisko przedmiotu misji miałem dwie godzinki na powrotny samolot.

A więc spacerkiem w góry!



Pierwsze zdjęcie w całości nielegalne, zostałem lekko ochrzaniony no ale trudno, tu na szczęście do gułagów nie zsyłają za szpiegowanie - chodzi o sprawne wysiadanie z samolotu i dziarski krok do terminala bez robienia sobie zdjęć tu i tam. A fotografować jest co.


Terminal w Queenstown - w tle "Remarkables", święta za pasem - jedzonko w budce po lewej bardzo dobre.


Mocno indiańsko wyglądający Maorysi.


I znów Remarkables - jeszcze cały czas ośnieżone.


Jezioro Wakatipu.



Na horyzoncie zaczyna się Queenstown




Widok na Frankton z pobliskiej górki


Frankton i lotnisko:


Wyżej chwilowo się nie dało - za godzinkę muszę już być z powrotem piechotką na lotnisku:


Nie jestem pewnien czy w tym przypadku kuracja pomoże:


To był jeden z ładniejszych startów - zdjęcia nawet z okienka dało się zrobić oglądalnymi - na żywo nabieranie wysokości nad jeziorem Wakatipu robi wrażenie.


Wyjazd na pas i zwrot o 180 stopni.




Akurat pod słońce - ale to Queenstown - na górze widać trasy zjazdowe kołowych bobslejów (luge).


W zatoce na środku zdjęcia znajduje się restauracja i farma owiec do którego z turystami pływa parowiec - z jednego z poprzednich wpisów:



Dalsza wspinaczka - dopiero osiągneliśmy wysokość gór!



Panorama Wakatipu znad chmur:


Wreszcie lecimy w stronę Alp południowych:



W centrum zdjęcia Mt Cook - najwyższa góra NZ:


Więc nie ma jak drobna wycieczka niespodziewana - w sumie zawód awaryjnego kuriera jest całkiem w porządku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln