Dopiero po dwu miesiącach jestem w stanie napisać o tym słowo, choć dalej nie łatwo. Bo wkrótce na zdjęciach nie zobaczycie już więcej dwu kotów, więc dlatego.
Po dwóch tygodniach strasznego dla nas czasu postępującej niewydolności nerek odszedł od nas Dizelek.
Ma swoje miejsce już na zawsze pod swojską zasadzoną przez nas brzózką oraz w naszym sercach.
Dziś tylko można wspominać te dawne czasy gdy był jeszcze małym kotkiem
I nie więcej słowa o tym, bo ciężko na duszy.
Tymaczasem czy chcemy czy nie (a może na pocieszenie?) wiosna nadciągnęła powolnymi krokami.
I jeszcze jedno małe pożeganie, nie tej ważności, bo to w końcu nie żywa istota, ale po siedmiu latach złoty Funcargo wyzionął ducha.
I żeby nie było: dowiózł nas dzielnie do samego domu nawet po 350km powrotu z Auckland na trzech cylindrach. A objawy były już od ostatnich stu tysięcy ale trzeba było wiedzieć że to nie w katalizatorze brzęczy stary wkład ceramiczny tylko kawałki zaworów, stąd braki mocy i włoska naprawa rok temu co nadmuchała osadu na ponowne uszczelnienie. Uważam że jak na uszczelniany nagarem silnik ze szczątkową kompresją to i tak niesamowite że dojechał do 250 tysięcy.
I co mogłem zrobić? Naprawa tu się nie opłaca bo szlifować tulejki zaworów to można w dużym fiacie i nie w kraju gdzie 10 roboczo-godzin na to - to ekwiwalent innego silnika na wymianę. Silnik w okolicy się nie znalazł, a ja odmarzałem kości na motorze w przedwiośniu na trasie Turangi-Taupo-Turangi.
Tak dalej nie można - samochód potrzebny na już. Trafił się bliżniak w Auckland rok starszy, tym razem srebrny - szybka decyzja - dogadujemy, kupujemy. Kurs do Auckland nocnym autobusem i za podobną kwotę co siedem lat temu (uwzględniając inflację) i może to znak, nie wiem: z takim samym przebiegiem jak złoty w dniu zakupu: 112 tysięcy.
Cofneliśmy czas o siedem lat, gdy wsiadałem z muzykiem Pete'm na jazdę próbną (to on nalegał ja chciałem brać jak tylko zobaczyłem). Poczułem się jak w domu i tylko to uczucie jakby ktoś koni dołożył - bo ten samochód wyrywa się do jazdy. Te 65 koni co wyczytałem kiedyś i skwapliwie przyjąłem do wiadomości w złotym Funcargo zawsze jakieś takie ślamazarne się wydawało. A to kilowaty były, nie konie więc jest ich 85 - więc z porządną kompresją auto jedzie jak powinno.
Przez czas jakiś na podwórku dwa samochody stały, bo złoty przyholowany z warsztatu przez kilka tygodni służył jak dawca części na ewentualną wymianę.
Podmieniałem co lepsze i okazało się że złoty był w przeszłości wersją niemalże topową, a w srebrnym niektórych rozwiązań "jeszcze nie wynaleziono".
Nawet okazało się że mimo lepszego stanu tapicerki i siedzeń nie ma z tyłu zagłówków - mimo że rozkładamy je od wielkiego dzwonu to postanowiłem przełożyć. Skończyło się na podmianie wewnętrznych stelaży bo niezbędne były wspawane tam mocowania.
Podobny los podzieliły też tylne głośniki - w srebrnym były same zaślepki więc doposażyłem własnoręcznie. Zamek lewych drzwi niedomagał nieco - bez żalu - przekładka. Na tylnej klapie brak kieszeni na drobiazgi - przywędrowała ta ze złotego. Hak do przyczepy - to samo. Tylko nieco żal podsufitowych schowków z przodu - tu jednak byłem bezsilny - brak mocowań na śruby w dachu, a nie dospawam. Wymiana szyb na przyciemniane też trochę jest poza moim zasięgiem bo teraz wszystko przecież w XXI wieku klejone. Nawet taka manetka wycieraczek wymagała podmianki bo w złotym z płynną regulacją czasu wycierania, a w srebrnym plebejskie trzy biegi.
Po wybebeszeniu czego się dało i zostało przez mnie zainstalowane, złoty został ponownie złożony w środku na połowę srubek i najbardzieł połamane klipsy plastikowe bo jego los już został przypieczętowany poprzez odpowiednik "oddania do Żyda" czyli jedną z wielu obwoźnych "wreckers" opanowanych tu przez obrotnych Hindusów. Po obdzwonieniu kilkunastu i swojskim rytuale targowania się gdzie dominują określenia typu: "No way!", "Are you joking man?" "Not a cent less otherwise I hang up" czy "over my dead body!!" przyjechali i zabrali złote wspomnienia pierwszych siedmiu lat w NZ.
To i zwrot opłaty rejestracyjnej po oddaniu tablic do urzędu - nawet udało się odzyskać piątą część ceny. Ubezpieczenie tak nota bene i przepisanie na nowy pojazd zajęło mi pieć minut, tylko już od 2024 (a nie od 2025 jak ze złotym by było) przeglądy będą co pół roku, nie rok. Taka tradycja na pojazdy powyżej ćwierć wiecza u Kiwi.
Jak mówiłem powyżej nowy srebrny został zaprzęgnięty do roboty, w weekend wywiozłem 2 tony zielonego i drugie tyle odpadów jeszcze po poprzednich lokatorach (słynny dach od pickupa wylądował gdzie jego miejsce czyli na stacji odbioru gabarytów):
Gżegżółka zaparkowana przed nowym sezonem:
Jeśli myślicie że to koniec powitań tej wiosny to się grubo mylicie!
Osobna historia już prawie powstaje bo to niezła epopeja jest - na razie będzie zaś zajawka:
Żonka pragnęła psa od zawsze, pies był wywiercany w brzuchu i wklejany w każdy obrazek przyszłości. Dom mamy jaki jest ale własny, pies powinien być bo kamera nie bardzo szczekać chce na tych co nieprawnie porządają rzeczy bliźniego swego, a tym bardziej za portki nie złapie kiedy trzeba.
Mąż był już urobiony, nie dawał po sobie poznać ale czyhał już i sondował. I pewnego dnia zakochał się bez pamięci w drugiej miłosci swojego nowego życia gdy żonka przekornie wysłała zdjęcie:
I sami powiedzcie czy można ulec tak sympatycznej mordce?
Ta historia ma swój dalszy ciąg bo teraz mamy epopeję pod tytułem "Kot i pies w jednym stali (mikro) domu" oraz "Porwaliście psa i co dalej?"
Dzień dobry wieczór. Nazywam się Woody, mam niecały roczek i przygarnęli mnie ze schroniska w Taupo.
Będę dostarczać wam rozrywek pod tytułem: 'Co dziś przeżułam ? oraz "Gdzie nocą tupta kot?"
A więc przywiozłem...
Ciąg dalszy nastąpi....
"zrób to sam"to jakaś nasza rodzinna tradycja.Moze fajna,jednak męcząca...
OdpowiedzUsuńSzkoda kota, współczuję :( Ale dużo się u was dzieje, śledzę na bieżąco. Pies świetny! Tak sobie pomyślałem, że "Woody" to się woła rano po imprezie :-)))
OdpowiedzUsuńDzięki. Pies jest obłędnie niesamowity - emanuje taką energią że rozruszał nam klimat rodzinny po smutnym okresie: spacerujemy, cieszymy się razem z nią i złe myśli idą precz. Imię, jak pewnie się domyślasz, przyszło razem z piesą i pochodzi od Woodstock i nawet pasuje choć żonka promuje "Mućka". Z okazji bycia fałszowanym dalmatyńczykiem (tak ktoś wpisał do ewidencji:)) - zapewne by uniknąć skojarzenia z "rasą niebezpieczną" za którą tu jest roczny domiar 150 dolców. To mieszaniec: american bulldog i charta.
UsuńWiosny i siersciucha szczerze zazdroszczam :) a Was Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń