Przejdź do głównej zawartości

Rowery trzymają się mocno

 Dawno nic nie było o rowerach, no kto by pomyślał...


Wygląda na to że mój szef to tak jak ja, typ chaotyczno-pedantyczny:


Szuflada nie pasuje jakoś do blatu.


Przyszedł rower Danny'ego na który pracował tu dwa lata. Zaczęliśmy go powoli składać ale części tak lekkie, że wzlatują pod sufit. 
Taki niepozorny rower, nawet nie elektryczny.


Ponad 17 tysięcy kiwi dolarów...



Ta przerzutka nie ma żadnych kabli - jest jak dzisiaj internet, bezprzewodowa.



Zauważyliście coś dziwnego w tym kole? 
Bo to tak naprawdę nie są szprychy, całe koło wraz z piastą to jedna forma z czystego karbonu.


Nie, tego koła się nie centruje. 

 A jak urwie się "szprycha" to? 

No cóż.


Teraz czas na moje wyzwanie czyli przejechanie ostatniej trasy - najdłuższej i najtrudniejszej w ramach pracowych wypadów krajoznawczych który staramy się ograniczać do półtorej godziny:


Witajcie na Waipouwerawera:

Sam dojazd do jej początku to albo godzinne trawersowanie dwu szczytów lub skrót poprzez drogę techniczną z widokiem na gejzery: "Craters of the moon".



Z lekką nadzieję że to nie dotyczy rowerów, bo ścieżka dość nieoficjalna, ja jednak służbowo (ze skrzynką).


Tak wygląda ścieżka pośród gejzerów: "Craters of the moon" od, nomen-omen, pieca.

I wreszcie odnajduje szlak, który zapowiada kawał podróży:


Jestem tylko w stanie to wam przetłumaczyć że mam trzymać się kupy:


Po kilku łatwych zakrętach na początku następuje delikatna sugestia że jednak będzie nieco trudniej :


Było tak wesoło że zdjęcia zrobiłem dopiero jak się, hmm... nieco wypłaszczyło:


Tu jest już płasko i relaksacyjnie wśród paprociowych chochołów:


Tak, tam jest bardzo niż widoczne bardziej w dół. 
W razie lotu atmosferę podkręca fakt że na dole jest dość "ciepły" strumień. Może nie lawowy bo to nie a góra, ale istotnie przewyższający nawet kobiece ustawienia prysznica:


Trasa nastraja poetycko co ma trochę w sobie nuty czarnego humoru:


"Tak się zwęża i rower przedziera poprzez ostępy Waipouwerawera!"


"Niczym żarówka osram wisi i straszy ściana wąwozu tej naszej trasy:"


Są też naturalne bariery do pokonania:



Nieśmiało chciałbym zauważyć że  prawdziwe bariery i barierki pojawiają się pod sam koniec trasy, no i też drobny fakt że jechałem tylko z własnym napędem i dałem radę:)


Parę dni poźniej, mamy kolejne zawody Craters Classic na które przynajmniej pokazowo przyjechałem rowerem (ten cały kilometr z pracy), no i raczej lało. Na szczęście na finiszu pogoda poprawiła się i w pełnym słońcu można było podziwiać malownicze ubłocenie zawodników.



Corban finiszuje po najdłuższej 50km trasie. Bardzo zły na siebie za dziesiąte miejsce (bo wyprzedził go jego własny brat - jako szósty) i na rower (bo nie zdążył złożyć nic nowego). 



Danny za to wyprzedził wszystkich na nowym rowerze i zgodnie z przewidywaniami zmiótł konkurencję (ponad 2 minuty przewagi nad drugim zawodnikiem).
Zasuwał tak szybko że na ostatnim zakręcie złapałem tylko jego plecy:



Jonny zachował przynajmniej godne 4 miejsce miejsce w kategorii wiekowej oraz 21 w klasyfikacji ogólnej:


Załoga na mecie:


Tak wygląda ubłocone 17 kawałków:




A tak wygląda nowy szlak wytrawersowany poprzez busz nad rzeką przez Bike Taupo - dobra robota!





I najnowszy nabytek który oficjalnie miał być dla żony szefa, ale jak wiadomo każdy pretekst jest dobry by mieć w kolekcji nową zabawkę!




Zima jest ale jeździmy dalej - miłego sezonu!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln