Przejdź do głównej zawartości

Kiwi gościnnie: Jakiś czas temu w Melbourne

Fajnie jest mieć wifi w samolocie na środku Pacyfiku, fajnie również wreszcie wybrać się gdzieś korzystając z "Trans-Tasman Bubble" -  okazja nadarzyła z uwagi na moją nowa współpracę z dobrze mi znaną firmą od skanerów zębowych. Dwa dni w tygodniu zdalnie z domu robię tam za lokalne guru wymądrzając się no i mam reprezentować firmę na targach i inne takie. 
Taki dodatek do rowerów, jak dla mnie OK.

Wylot to sterta dodatkowych formularzy internetowych osobno dla Australii ogólnie i do stanu Victoria - niezły z tym chaos, dość powiedzieć że całość dopiąłem dopiero na lotnisku gdzie obsługa pustego terminalu pomogła mi sfałszować deklarację wjazdowa podając nieistniejący numer telefonu kontaktowego, mój najwyraźniej jest o cyfrę dłuższy od standardowego... 
Poza tym lotnisko to pałac duchów w maseczkach.


A wiec lecę sobie gadając z Polską, Hiszpanią i Finlandią... bo youtube i inne tego typu serwisy  nie działają niestety.
Bardzo miły dodatek Air NZ i bez dodatkowego wkładu finansowego jak to mówią krajanie, czyli w gratisie.

 Poza tym zawsze jest miło gdy na początku wita cię siedzenie:)


Nim dotarłem na poranne targi o jakiejś okrutnej porannej porze, należało odfajkować poranny rytuał zwany śniadaniem, co około 6 rano daje tylko jedną alternatywę - powstała więc ta recenzja:

O McDonald's gdzieś w centrum Melbourne:

Z porannego menu najlepsza jest musztarda, pewnie dlatego że zawiera gigantyczne ilości cukru (i z tego powodu zadziwiająco dobrze pasuje do kawy). "Salty Chicken fries" to porażka polegająca na dołączeniu torebki z proszkiem do normalnych frytek. Amatorzy wżerania słonego pyłu typu Vegeta palcem z saszetki będą zachwyceni, ja jakoś nie byłem. Z kolei zamówiona eksperymentalnie "frozen cola" w wersji "lime" to zestalona szaro-zielona masa której lepiej nie oglądać przed konsumpcją (zagrożenie skojarzenia typu pleśniowego) - konsumować zresztą lepiej też nie. Stwierdziłem po ostrożnym badaniu tylko zawartość zamrożonego CO2 ze słodkim syropem.Na dnie torebki znalazłem (już po fakcie) "shaker fries bag" - jako żywo przypomina tę torebkę z siedzenia w samolocie...już wszystko rozumiem. 

Smacznego!

Moje poranne i wieczorne spacery wzdłuż rzeki Yara w centrum Melbourne - bo to własnie będzie tematem tego posta - bo to naprawdę piękne miasto:


Z rana niestety jak w każdej dużej metropolii wszędzie widać śpiących bezdomnych. Nie dokumentowałem tego smutnego świadectwa naszych czasów.


Po relaksacyjnych 12 godzinach na targach pierwszego dnia w wygodnych butach i swobodnym odzieniu... 
...dobra, zanim padłem na twarz mimo odcisków i zdartego gradła przeszedłem się nieco okrężną drogą do hotelu:



Seafarers Bridge pomogło mi wrócić na właściwą stronę rzeki:



Seafarers Bridge z daleka:



Nie mam pojęcia co to za ustrojstwo ale wyglądało fajnie:


Nasze centrum konferencyjne w którym odbywały się trzydniowe targi zębologów ADX:


Tym razem spacer przed wschodem słońca  przed drugim dniem tyrki - w drugą stronę rzeki na północny wschód:


Widok z tarasu akwarium Sealife






Totemy na Finders Walk:



Pod tym mostem poranne ptaki urządzały prawdziwy koncert:


Jak widać przy tej technice zdjęciowej, nieco też zmutowały:


Podoba mi się sposób w jaki miasto dba o rzekę:








Poranek w najdalszym punkcie wycieczki czyli "Queen Victoria Gardens" 



Obowiązkowy pomnik rzeczonej Victorii i można zawijać z powrotem na śniadanie:






I ostatni już wieczór spacerów, tym razem idę na południowy zachód:


Ten mostek przy hali targowej już widzieliście ale idę teraz dużo dalej:



W tych dokach po lewej poranne skupisko mew urządziło mi niezły raban za naruszenie przestrzeni osobistej grożąc akcją z Hitchcocka: 


Infrastruktura rowerowa tu naprawdę się pięknie rozwija:



Południowe doki to siedziby dealerów samochodowych oraz godnej przystani dla plastikowych pływających pałaców szejków:


Kładka rowerowo-piesza o nazwie "Webb bridge":



Konstrukcja naprawdę misterna i robi wrażenie szczególne rozświetlona:




I powrót do dzielnicy DFO gdzie znajduje się centrum konferencyjne. Nazwa dzielnicy nieodmiennie wywoływała u mnie skojarzenia z lat 90-tych z "DF0:" co oznaczało..., a zresztą znajdźcie sobie - miłych wspomnień!


Kilka długich ujęć na wietrzny poranek w Dockland:



Teraz będzie anegdota na temat poniższego statku. 
Już po powrocie, rozmawiałem z Vern'em - naszym dochodzącym, już prawie emerytowanym, kierowcą. 
Byłeś w Melbourne? Fajnie - mój dziadek pływał tam na słynnym statku nim przybył do Nowej Zelandii. Gdzieś on chyba stoi w centrum teraz jako muzeum. Jak nazywał się ten statek - może Polly Wood..? No tak: "Polly Woodside", widziałeś go?


Aha...mały świat. O statku Vern opowiedział mi dużo więcej niż przeczytałem na planszach bo muzeum o dzikich porach - wiadomo: zamknięte.


Ostatnie spojrzenie na Melbourne z góry, którego centrum dzięki nocno-porannym spacerom udało mi się wreszcie porządnie zobaczyć:


Wita kraj długiej chmury z klifami na zachodnim wybrzeżu:



Następnego dnia "dzięki" kilku przypadkom w Sydney loty zostały zawieszone, potem znów można, ostatnio ponownie zawiesili  i tak to leci - w jedną i w drugą stronę. 

Ale mi mimo niezłego zachrzanu na targach  - udało się coś nowego zobaczyć. 

Komentarze

  1. Oj milo zobaczyc miejsca ktore pamietam z wizyty w Melbern. Ehhhy Fajna wycieczka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln