Przejdź do głównej zawartości

Zrób sam Nową Zelandię część XVII - wyjazd solo i rowerolo

Żona na doszkalaniu do mistrzostw z łucznictwa więc w tym tygodniu jadę do Turangi sam.


Dziś sporo budowy i wreszcie długo oczekiwane atrakcje okolicy!
Trzymajcie się oglądacze dziejów napływowych kiwi bo dużo będzie zdjęć.


Jadę wprost z pracy testowo jak wcześnie mogę być na miejscu i starając się przeskoczyć korki na wyjazdówce.
Korków nie udało się uniknąć...
Ale mimo wszystko, poszło sprawnie, bo po jedynie godzince na SH1 Auckland-południe pędziłem już radośnie w kierunku Hamilton.
Tam na stacji "Z": podwójny placek "steak&cheese pie" z wkładką, moje standartowe ekologiczno-energetyczne "V energy" (z naturalnych składników do produkcji masy plasto-żywności).
I dalej w drogę.
Wieczór dopadł w najbardziej krętym miejscu - ale złapałem dobrą ciężarówkę i leciałem w ciemno za nią po serpentynach.
I góra 22:30 byłem w domu dokładnie na rozpoczynający się deszcz.
Zrzuciłem rower i co większe graty z przejścia i spać, trawa na zewnątrz do kolan.

Rano wstaję - ocieniam góry roboty:


Ktoś tu narzucał sporo zdobycznych artefaktów, będzie co robić.


Dziś sobota i tragicznie leje z prognozą do jutra rano a więc lecę z wnętrzami:\


Magia fotografi przerwowo-podklatkowej:



i pyk jest styropian..


i bum..wełenka na to, metodą na żyłkę.


I szuu... teraz zrobiły się poziome stelaże, wycinanie izolacji i opanowanie kabli.


I wjechała pierwsza płyta na  lyżwach z płytek podłogowych dla wymaganego dystansu na parkiet.


 I druga fru! w górę dzięki kreatywnym podnośniku z taśmy z grzechotką. Przy okazji idiotyczny skos pod sufitem powiększył górę opału co wymagało nieco perswazjii fizycznej.


 I ścianka działowa gotowa!

Na dziś dość.


Z wczesnego rana jeszcze trochę wilgotno ale jest szansa  an pogodę. Mam misje bojową - na rozgrzewkę zbadać dlaczego tak się zwiesza drzewo i jest w połowie uschnięte?
Szybka inspekcja wykazała pękniecie - być może od zawieszonej huśtawki - więc po konsultacjach na linii Turangi-Auckland wycinamy "parę gałęzi":





Znaleziona resztka hamaka robiła za dźwignię:


I wycięte i uprzątnięte:


Stos złomu zakrył niezły stosik opału:


Pogoda robi się naprawdę niezła a ja zasłużyłem na wycieczkę rowerową:


Rzut taiahą maoryską od domu mamy rezerwat, czyli taki park dla spacerowiczów i rybaków:


Po niecałej minucie kręcenia bez wspomagania oczom ukazała się rzeka:


Wszelkie ścieżki tamże jeszcze do zbadania bo wróciłem do głównej drogi i pojechałem na szlak - wizytówkę (mało)miasteczkowej turystyki pieszej (i rowerowej)


Szlak jak widać ma kilka wersji, nieuchronnie prowadzi do jednego z mostków, pokazowej farmy pstrągów i niezliczonych miejscówek rybackich.


Dyżurni wędkarze o każdej porze i pogodzie przy głównym moście:


Szlak zaczyna się od dzikich serpentyn na górę


Z każdym piętrem otwierają się nowe widoki, trawa bardziej zielona oraz woda lepiej smakuje.






Ścieżka fantastycznie różnorodna - od szerokiej żwirówki:


Po leśną autostradę:


Pierwszy z mostków co pozwala zamknąć najmniejszą pętlę:




I lecimy dalej- znów przepięknie:


Odjeżdżamy kawałek od rzeki z widokiem na łąki i góry:



Wąska nitka ale super równa, od prędkości furkoczą włoski na łydkach:


I znów do lasu na labirtynt technicznych zakrętów, jest kręto, stromo ale niesamowita adrenalina:


Osobne szlaki - domyślam się że na części pieszej schody i że będzie stromiej:


Seria zakrętów i łuków - tak przeleciałem (głównie bokiem) że mam tylko obrazki z płaskich częsci.


Tak, z drugiej strony były schody:)


Kładki i kupa zabawy:


180 stopni w buszu:


I ostatni już most na krańcu południowym szlaku:


Było świetnie - teraz powrót drugą stroną rzeki!


Drogowskaz do atrakcji ogrodu pstrągów:


Już myślałem że to plakat propadandowy - zapisz się do armii ale i tak fajne jak na muzeum: " Gnaty i czołgi - czego jeszcze więcej mógłbyś chcieć?"


Z drugiej strony mniej dziko - raczej spokojny deptak parkowy wzdłuż rzeki.


Pętelka zrobiona - tablice mówią 13.5km mi jak nic wyszło 18.
Czyżbym tak bardzo driftowałw  tym lesie??



Mijam miłe logo miasteczka i lecę omijając centrum na drugą stronę bo jeszcze mi mało na dziś:


Droga jak w Norwegii


Skręt na park Tongariro w tle widać komarowe wzgórze "Mosquito Hill".


Przy okazji budowy tej elektrowni wodnej powstała nasza osada.


Jestem w Tokaanu - tylko na moment oglądam wejście do gorących źródeł, poza tym niewiele tu jest.


Przy ujściu kanału elektrowni wodnej jest marina w zatoce jeziora Taupo.:


Widoki na rozlewiska - są rampy do spławiania się więc będziemy kajakować!
Być może nawet kiedyś trafi się jakiś żagiel tu na przechowanie.



A to tylko mała zatoka ogromnego jeziora.


Po 34 km wracam do domu na szybką robotę przed wyjazdem z powrotem - koszenie ścieżek podkaszarką by nie brodzić w rosie i mycie vana.

I w drogę do domu, następny raz za tydzień na długi 3 dniowy weekend!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln