Przejdź do głównej zawartości

No to grubo

Do Auckland zawitało eBike Expo.



A więc dobra okazja by obejrzeć sobie przekrój nowych technologii, z uwagi na to gdzie mieszkamy (ukształtowanie terenu na stromych wulkanach i takie tam szczegóły) tematem były rowery i inne pojazdy wspomagane elektrycznie.

Weekendową przygodę zaczeliśmy jednak od zaparkowania przy strategicznym miejscu na ścieżce wzdłuż nabrzeża.






Cel był by wreszcie dopaść hulajnogi Lime by Ania mogła spróbować tej alternatywy. Po drobnym spacerku - zresztą z ciekawymi widokami na zatokę, udało się dorwać dwa pojazdy - całkiem szczęśliwy traf bo są szybko rozchwytywane przez turystów a potem już tylko stoją zombie z martwą baterią.

Jak się domyślam pewnie po mieście krążą pojazdy z mobilnymi ładowarkami, namierzają taki wyczerpany przejażdżkami i podmieniają na inny ładując być może nawet na pokładzie na później. Co jak się domyślam musi być zwiazane z drugą ukrytą baterią dla gps'u - sam sprzęt pewnie tani nie jest i Lime naprawdę zarzuciło nimi metropolie inwestując sporo.

Co ciekawe w gazetce emeryckiej ostatnio widziałem już wywiad ze znaną mi szanowaną dentystką która osobiście już odtwarzała wybite zęby po szaleństwach tych z co bardziej upośledzoną wyobraźnią  - co jak się domyślam może być nawet cześcią biznes planu i ukrytej zmowy;)

Żeby uniknąć tego typu wypadków zaopatrzyliśmy się w kaski i wybraliśmy najszerszą promenadę miasta.



Co pozwoliło nam w sposób radosny dostać się do cetralnej hali The Cloud w porcie.
Targi bardzo kameralne i bardzo cieszyła możliwośc wypróbowania pojazdów na testowym torze prawie bez kolejek. Od razu przy wejściu spodobały nam się tzw. Fat bike'i i obiecaliśmy fajnemu właścicielowi firmy że wrócimy zaraz testować jak tylko obejdziemy resztę stoisk.




I zrobiliśmy to, nawet bardziej niż przypuszczaliśmy - ale o tym niżej.

Potem zobaczyliśmy hulajnogi a więc mała dygresja do Lime'a poniżej.



Jak że przejażdżki hulajnogami Lime warto raczej traktować w kategori w miarę dostepnej weekendowej rozrywki - bardzie opłaca się kupić sobie własny sprzęt gdy planuje się codzienne dojazdy.
Szybka kalkulacja Lime w NZ:

1$ nz = 2.58 pln
1$ za odblokowanie i 30c za każdą minutę. Biorąc pod uwagę sensowny czas dojazdu i dystans 5-15km w mieście czyli 30-60 min jazdy wychodzi to odpowiednio 10$ i 20$ w każdą stronę np do pracy. A więc 400$ lub 800$ miesięcznie - trochę drogo. Przejazdówka na komunikację wychodzi przynajmniej o połowę taniej w najdalszej strefie...

Więc ceny 600$ czy nawet za top modele 1800$ stają sie już sensowne przy codziennym użytkowaniu.

No ale nas bardziej interesowały rowery.



Sporo składaków i typowo miejskich.




Nawet jakaś deskorolka z napędem się zalapała.

Ciekawą ofertę miała tutejsza firm Hikobike - ale głównie na typowo miejskie pojazdy z sakwami i bagażnikami - ceny od $4k wzwyż. Najlepszą zaletą był dla mnie napęd paskiem zębatym:


Nawet pokazywali pancerny dzieciowóz z podestami - trochę jak to amerykanie mówią: Overkill





Było jeszcze trochę innych producentów z dość wyrafinowanymi rozwiązaniami (kolażówka z wyjmowalną baterią i silnikiem w ramie gdzie po wyjęciu dostajemy zwykły lekki rower) ale ceny zabijały - $8-10k i więcej.

Wróciliśmy wiec do Luke'a z FatBikeShop'u i wzieliśmy grubego pomarańczowego na tor:




A potem jeszcze jakąś maszynę za $10k ze wszystkimi bajerami:



Co tu duzo mówić. Kiedyś jeżdziłem w Danii na Fatbike'u w leśnej wyporzyczalni Haerreskoven. Jeżdziłem też już kilkoma elektrycznymi z miejskch stojaków ale połączenie tego ze wspomagającym silnikiem robi piorunujące wrażenie.

Napęd załącza się gdy zaczynasz pedałować i płynnie wspomaga cię według wybranego profilu siły asysty. Wrażenie wiatru w plecy ale też pełnej kontroli bo silnik odcina gdy nie obracasz korbami lub przyciśniesz którąkolwiek manetke hamulca. Do tego opony dają super poczucie stabilności.

Musieliśmy wypróbować to odkrycie bardziej, również dlatego że żonka zgłosiła niezwykła stabilność na pojeździe - jak nigdy dotąd na żadnym innym - oprócz chyba trajka.

Okazało się że dwa pojazdy są do wypożyczenia na weekend za nieduże pieniądze na całodzienną próbę w terenie. Dostaliśmy także rekomendację świetnej testowej ścieżki w zasięgu jednodniowego wypadu.


Zgodnie z przwidywaniami dwa zmieściły się idealnie w samochodzie:




Wiec w sobotę wybraliśmy sie na odległy ok 2 godziny spokojnej jazdy Hauraki Trail.







Szlak znajduje się w drodze na półwysep Coromandel - pojechaliśmy tam kiedyś odwiedzić pieszo szlak "Okienny" w byłej kopalni złota w drodze na słynną Hot water Beach.

Szlak biegnie resztkami dawych lini wąskotorówek służących do przewozu urobku, wzdłuż niesamowitej rzeki Ohinemuri. Zaplanowalismy najbardziej widokową część pomiędzy Karangahake i Waihi z przejazdem ponad kilometrowym tunelem pod masywem górskim.
Razem trochę ponad 30km spektakularnej drogi o raczej łatwym stopniu trudności (co w NZ oznacza że nie trzeba będzie wnosić roweru w zębach po skalnych wulkanicznych stopniach). Po drodze wodospady, zjazdy do przydrożnych kawiarni wzdłuż niedalekiej równoległej i głównej drogi, pozostałości po silosach na urobek i kruszarkach skał, no i widoki na kanion rzeki.

Szlak jest o wiele dłuższy ale to jego najbardziej widokowa odnoga która zaskoczyła nas super pozytywnie. Tłumów też nie było - może trochę spacerowiczów w tunelu bo można zrobić tę trasę w formie pętli ze szlaku "okiennego". Podczas całego dnia mineliśmy może 30 rowerów i drugie tyle pieszych co jak na tę pogodę oznacza miłą wycieczkę bez stresów.







Most a raczej kładka do tunelu stanowi już atrakcję bo jest częściowo dwu-pietrowy, przechodzi nad skrzyżowaniem, wzdłuż drogi dojazdowej na "parterze", rzeką i kolejnym skrzyżowaniem z główną drogą.

Przy wjeździe wita nas bijący chłód z kilometrowej dziury:


Widać na szczęscie światełko w tunelu.



Z drugiej strony dzika rzeka:



Po drugiej stronie tunelu.

Dalej już poszło po kolei znaczy jak po maśle:


Wspomniane artefakty stacji rafinacji złota - w drugą stronę zatrzymamy się tu na dłużej na razie nas niosło, że hej!


Rumak z wypożyczalni w naturalnym środowisku:


Jak widać nie jest potrzebna żadna dodatkowa amortyzacja przy tych oponach. Pojazd płynie - lub jak ja to odczuwam - walcuje wszystkie nierówności.

Co jakiś czas rzeźba nowoczesna z konstrukcji zwykle "Made in England" przywiezione przez pierwszych osadników i wydobywaczy:



Jednak na razie mamy wprost niesamowitą radochę:






Samotna skałka gdy rzeka uspokaja się i kanion nie jest już tak spektakularny. Dobre miejsce na zdjęcie.


Trzeba uważać oczywiście na przepaście itp.


Lecimy dalej.




Wąwozy pokonujemy w tempie piorunującym, powodującym rozmycie krajobrazu:



To już kadry z miejsca gdzie dojechalismy na obiad i wracaliśmy tę samą drogą: miasteczko Waihi





W Waihi są jeszcze resztki torów do końcowej stacji wyładowczej.




Zjazd po żwirze - żona osiąga prędkości godne trialowca, a ja nie moge się nadziwić jak swobodnie i stabilnie jej idzie!


Znowu epicki epifit na drzewie:


I jeszcze raz wąwóz wśród paproci, bardzo szybko:


Wracamy poprzez Victoria Battery gdzie są tajemnicze odstojniki do rafinacji za pomocą cyjanku - na szczęście dawno-dawno temu.


Kolejne tajemnicze kawałki złomu.


Zatrzymujemy się poeksplorować ruiny:





Wielke leje przeżera już korozja a napewno zdobywa lokalna roślinność.


Odstojniki są ogromne:



Chwilę dalej zajeżdżamy do wodospadów Owharoa:












Z powrotem na kładce do tunelu, widać na dole parterową drogę dojazdową do parkingu:


Wygląda na to że jakiś gość przyjechał tu na samoróbce odpalanej jak kosiarka. Po chwili szarpania  wyruszył z kopyta - wygląda na to że nie posiadał nawet sprzegła. MagGyver z NZ.


Ostatni rzut oka na trasę, idzie deszcz więc w samą porę:


No i wracamy - pakujemy rowery i czas do domu!






























Komentarze

  1. Hej, W Cph tez widzialem dwa razy na miescie postawione te hulajnogi elektryczne co testowaliscie ale jeszcze nie bylo okazji ich poszukac i potestowac tu w DK. Co do ekonomi to tak jak z kazdym sprzetem liczonym na minuty, to sie nie oplaca ale jako alternatywa do podjechania gdzies czasem jest spoko.
    Sam czasem mowie Ali ze moze jak troche ceny pojda w dol to jakies ekektryczne hulajnogi mozna by kupic co by poprostu szybciej zobaczyc wiecej miasta a nie z lenistwa. Co do samych rowerow, mam podobnie uwazam ze fat bike jest najlepszy i to po naszej przejazdzce po lesie wlasnie.
    Mnie tylko zawsze zastanawia jak ciezko sie na tych rowrach jezdzi jak pradu zabraknie. Ale obecnie dystans ktory mozna pokonac na ebikach jest coraz wiekszy.
    Co do opcji popatrz jeszcze na https://mate.bike. Oni mieli najpier wersje elekryczne na cienkich kolach a obecnie wypuscili tez na grubych oponach i w CPH sie juz pare pokazalo.
    A co do trasy i widokow ladnie tam :)
    Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  2. W Polsce w WaW też zadebiutował Lime. Z tego co wiem, to też nie wychodzi to jakoś super tanio. Z tego co zauważyłem to najczęściej korzystają z nich turyści. Odnośnie ładowania to wiem, że jedna z opcji jest podpisanie z nimi umowy. Stajesz się wtedy Lime "juicerem". Twoim zadaniem będzie zabranie hulajnogi do siebie do domu gdzie podłączasz ją do gniazdka za pomocą specjalnej ładowarki. Za takie coś dostaje się kasę. W Polsce na razie podobno rozpaliło to do czerwoności gniazda w akademikach :D
    Ogólnie widzę, że teraz na całym świecie jest straszny boom na małe pojazdy elektryczne. Co ma swoje wady i zalety. U nas szykuje się nowelizacja prawa o ruchu publicznym. Hulajnogi elektryczne i inne tego typu pojazdy maja być traktowane jak rowery. Chodzi np o to aby nie poruszały się po chodnikach tylko korzystały ze ścieżek.
    I na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie odnośnie Lime - mocno były wykorzystywane w Paryżu na proteście pomarańczowych kamizelek. Niejednokrotnie stanowiły część płonących barykad ... :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ciekawe z tym Lime, pewnie to przegapiłem tworząc tam konto. A już podejrzewałem ludzi ładujacych hulajnogi do bagażników o niecne zamiary uprowadzenia;) A studencka brać potrafi - ciekawe kiedy uczelnie się połapią że rachunki im dziwnie szybują... O nowelizacji oczywiście słyszałem ciekawe co z tego wyjdzie. Tu to trochę szara strefa nawet wymyka się obowiązku noszenia kasku ale na stronie jest że trzeba itd chaos... Podobno są jakieś wypozyczalnie kasków ale to raczej miejska legenda żeby wydawało się że coś z tym robią. Ciekawe jak będą patrzeć jak będzie ktoś na tym pomykał na ulicy. Z drugiej strony policja jest tu dosć tolerancyjna i pewnie skończy się na upomnieniu... A we Francji nooo to tam to będzie w ogóle ciekawie jak się rozkręcą - w ogóle Paryż to już skreśliłem dawno - kiedyś byłem tam służbowo z niecałą godziną dla siebie i ...chyba mi wystarczy.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln