Przejdź do głównej zawartości

Miasto ogrodów, placów...i ruin.

Przy okazji dość napiętego grafiku podróży zawodowych pomieszkałem kilka dni w Christchurch.
Wydawało mi się że już widziałem kawałek miasta ale przecież tak naprawdę nie byłem jeszcze w centrum które to spokojnie nawet dziś można określić: strefą zero.






Przed katastrofami miasto nazywane było miastem ogrodów. Dziś mimo wielu lat mozolnej odbudowy wielu budynków nawet całkowicie od zera jest to miasto parkingowych placów oraz mimo siedmiu lat...wszechobecnych ruin.



W centrum dalej piętrzą się tymczasowe kontenery z których nawet naprędce utworzono atrakcję architektoniczną: Cointaner city. Wiele budynków jest wspieranych przez stalowe dzwigary i czeka dalej na inwestorów.


W pozytywnym świetle natomiast wyglądają nowe struktury miasta, znalazłem niestety nie w pełni już sprawną gigantyczną grę w Space Invaders na ścianie budynku firmy telekomunikacyjnej. 



Dżojstik niestety nie działał w prawo więc ruchy naszego stateczku były ograniczone i szybko utykało się przy ścianie...


Magiczna kawiarnia na moje śniadania - to były budynek poczty z odrestaurowanym systemem transportu rurami pneumatycznymi. W niektórych godzinach można zamawiać tak różne drobne przekąski:



Dawny budynek poczty i kawiarnia C1:




Łapa zadumana:

Wracam piechotą ze szkolenia do centrum, pięknie jest.:


Mimo że wyraźnie jesień idzie i można oberwać kasztanem:




Katedra mocno uszkodzona niestety cały czas straszy:



Elementy sztuki współczesnej:





Tramwaj turystyczny przejeżdża sobie poprzez centrum handlowe pod dachem.


Oczywiście jeśli centrum jest czynne i są otwarte drzwi:




Jeden z niewielu ocalałych budynków starej architektury:



Ogromne place - tak wygląda centrum siedem lat po katastrofie:


Poniżej to nowa katedra wybudowana większości z...tektury.:


Instalacja ku pamięci ofiar:




Choć nie brakuje optymistycznych grafitti:


Sporo ruin w mieście dalej straszy:


Niektórzy mają na to własne zdanie :



Widok z mojego hotelu na miasto placów:



Jeszcze raz tajemnice kawiarni C1:


Kiepskie zdjęcie z uwagi na zaspanie - szafa z książkami to przesuwne drzwi które wiodą do toalet gdzie czynnościom ablucyjnym towarzyszą głośno czytanie rozdziały Harrego Pottera.


Tak wygląda wodny saturator, oczywiście należy pokręcić kołem napędu jako kurkiem.


Stare budynki które ocalały są często permanentnie podparte i czekają na lepsze czasy:



Jak widać po reklamach nie wiele tu się dzieje bo dookoła powstaje nowe miasto ze szkła i aluminium.


Trzęsienie ziemi uderzyło w miasto w lutym 2011 z siłą 6.3M po tym jak struktury miasta były już naruszone po wrześniowym zdarzeniu w 2010 - według późniejszych pomiarów w niektórych miejscach zaobserwowano nawet 2 metrowe oscylacje gruntu. Ziemia trzęsła się w samym centrum i to właśnie ono, a nie znajome mi już otaczające je dzielnice najbardziej ucierpiało.







Po rzece Avon można popływać rodzajem turystycznych gondol, podobno, bo żadnej w dzień powszedni nie widziałem:


Łuk miejski ocalał.



Nowe miasto.







Wygląda na to że ten tramwaj przyjechał aż z Invercargill.




Wyburzanie ruin odsłania stare reklamy:


A to już nowe dzieła sztuki - ostatni spacerek i czas wracać.


Powrót do domu - półwyspy fiordu dookoła Auckland


Zaraz lądujemy - pięknie widać lotnisko. Tu szansa na trzęsienie jest nikła - chyba że przy przeziemieniu samolotu:


Komentarze

  1. Strasznie dziwnie to wygląda jak miasto jest takie ogołocone, ze swojej zabudowy.
    PS.
    U nas w weekend była cholerna zmiana czasu. Siedzę nieprzytomny w robocie i czytam Twój wpis, oglądam zdjęcia i trafiam na kasztany ... przez chwilę zastanawiam się nad tym jak one mogły tak ładnie przetrwać zimę i dlaczego piszesz że jesień idzie skoro wiosna na horyzoncie. I dopiero po dobrej chwili dociera do mnie że przecież jesteś na drugiej półkuli, tam gdzie słońce przemierza północny nieboskłon :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas czas wędruje w prima aprilis czyli w same święta. również wkurzające - już wole Wasz kierunek nawet kosztem godziny snu. Też dalej mamy zamieszanie i oczekuję lata gdy przecież dopiero sandały wylądowały niżej na półce. Ale wystarczy na tydzień do Sydney i miałem znów 40st.... Przy okazji w tydzień znów mój organizm zrobił przestawienie o 2h więc jeszcze jedna zmiana w niedziele na mnie wrażenia nie zrobi.
      W Christchurch za to nawet jakąś tam zimę mają - zobaczymy jaka będzie tym razem u nas.

      Usuń
    2. Ja nienawidzę takich przestawień czasu. Zarówno pod względem psychicznym jak i fizycznym. Osobiście jestem taką osobą co to lubi pewien stały rytm życia :), szczególnie jeśli chodzi o godziny kładzenia się spać i porannego wstawania. Wydaje mi się, że jeszcze od czasu jak zacząłem biegać konieczność stałości godzin snu jeszcze pogłębiła się u mnie.
      Faktem jest, że też wolę tę zmianę przesunięcia czasu godzinę do przodu. Zawsze to dłużej trwa dzień po pracy.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln