Czyli wypad do miasta w kratkę z widoczkami - Invercargill.
A jakże służbowo, ze skrzynką oczywiście. Z tej okazji kilka widoków z miasta na końcu świata.
Każda podróż musi obowiązkowo wiązać się z przelotem nad górami. Tu były dwa etapy - pierwszy do Christchurch normalnym rejsowcem, a potem przesiadka dokukuruźnika ATR 72 czyli autokaru ze śmigłami. Całość to ponad 4 godziny w podróży.
Podejście do IVC - śmieszne pola - pastwiska "na okrągło".
Rzeka też nie może się zdecydować na korytko:
Hala przylotów (i odlotów) w Invercargill - w drodze powrotnej wsiada się jak do autobusu: pik-pik kartą pokładową do słupka i piechotką do samolotu. Żadnych rentgenów czy wyjmowania bilonu oraz laptopów - można by pod pachę złapać przechodzącą nieopodal pasa owcę i wsiąść na pokład (owca podręczna nie może przekroczyć 7kg).
Miasto porą poranną - w poszukiwaniu śniadania pośród kratki ulic. Ruch, hmm...nie poraża.
Podczas poszukiwań znalazłem obelisk - chyba niejadalny bo ktoś nadgryzł i zostawił, więc popędziłem dalej.
Coś w rodzaju zabytku, koścół na Dee Street.
Z przesłaniem w stylu kiwi (Yeah....Nah)
Po śniadaniu (cóż o tej porze to tylko kiwi breakfast w McD) jakoś od razu zrobiło się kolorowiej!
Acha i "white tea" to wcale nie jest biała herbata! Dostajesz kubek gorącego mleka i saszetkę tetleya - bleee:(
Dalszy ciąg to szkolenia i biegusiem na lotnisko, a potem późnym wieczorem już w domu w sam raz na rozpoczynający się weekend.
Cheers!
A jakże służbowo, ze skrzynką oczywiście. Z tej okazji kilka widoków z miasta na końcu świata.
Każda podróż musi obowiązkowo wiązać się z przelotem nad górami. Tu były dwa etapy - pierwszy do Christchurch normalnym rejsowcem, a potem przesiadka do
Podejście do IVC - śmieszne pola - pastwiska "na okrągło".
Rzeka też nie może się zdecydować na korytko:
Hala przylotów (i odlotów) w Invercargill - w drodze powrotnej wsiada się jak do autobusu: pik-pik kartą pokładową do słupka i piechotką do samolotu. Żadnych rentgenów czy wyjmowania bilonu oraz laptopów - można by pod pachę złapać przechodzącą nieopodal pasa owcę i wsiąść na pokład (owca podręczna nie może przekroczyć 7kg).
Miasto porą poranną - w poszukiwaniu śniadania pośród kratki ulic. Ruch, hmm...nie poraża.
Podczas poszukiwań znalazłem obelisk - chyba niejadalny bo ktoś nadgryzł i zostawił, więc popędziłem dalej.
Coś w rodzaju zabytku, koścół na Dee Street.
Z przesłaniem w stylu kiwi (Yeah....Nah)
Po śniadaniu (cóż o tej porze to tylko kiwi breakfast w McD) jakoś od razu zrobiło się kolorowiej!
Acha i "white tea" to wcale nie jest biała herbata! Dostajesz kubek gorącego mleka i saszetkę tetleya - bleee:(
Dalszy ciąg to szkolenia i biegusiem na lotnisko, a potem późnym wieczorem już w domu w sam raz na rozpoczynający się weekend.
Cheers!
Komentarze
Prześlij komentarz