Oj działo się... drobiazgi kiedy indziej.
Dziś będzie konkretnie:
Przejażdżka niedzielna czyli jak mógłbym dojeżdżać rowerem do pracy.
Całość wygląda niewinnie - 16,6km - 1 godzina i 4 minuty....zaraz, zaraz : godzina??
mapka dojazdowa
No dobra testujemy : wyciągam niebieski pocisk i w drogę:
Po pokonaniu rozgrzewkowych dwu górek by wydostać się z naszej dolinki do New Lynn prowadzi bardzo miły zjazd z górki na pazurki. Więc w centrum handlowym - największym w okolicy można być względnie szybko i nieźle przewietrzonym.
To już dalsza część szlaku w okolicy Mt. Albert po pokonaniu dwu kolejnych górek.
Zjazdy całkiem fajne - więc do centrum jest raczej w dół:
Pojawia się nawet jakaś fragmentaryczna ścieżka rowerowa - niestety nie ma co liczyć na luksus na większej długość czy fanaberię oddzielenia od ruchu w ogóle. Wszyscy jadą grzecznie w porywach 50km/h nikt nie trąbi czy nie naciska sugerując cokolwiek:
Zwykle wygląda to tak czyli pas parkingowy często zastawiony samochodami więc bezpieczniej jest jechać główną nitką:
Prawie w centrum, znalazłem park z "zanurzonymi w trawie" budowlami:
Widać już cel jak na dłoni - znałem już ten wiadukt i jakoś mnie na niego wyprowadziło.
Główny węzeł autostrad obok centrum:
A tu już Nelson Street (tam gdzie pracuję) gdzie prawie do samego morza prowadzi uczciwa dwukierunkowa dróżka rowerowa:
Przed samą pracą ścieżka robi dziwną voltę i należy na specjalnej fali zielone dla rowerów przejeżdża się na ukos. Podejrzewam że ścieżka kontynuuje w lewo...:
I już na samym dole w porcie reprezentacyjnym.
Turyści wypływają na rejs:
Stoi na wystawce jacht tak duży że nijak nie mieści w kadrze:
Znalazłem słynny szlak Coast to Coast:
Zaskakująco jest w orientacji północ-południe ale faktycznie można dać radę w jeden ładny dzień zaliczając kilka górek-wulkanów.
Objechałem kilka widokowych pirsów:
Najlepszy pirs - bo z widowkiem na wieżę, centrum i starodawny budynek portowy, bodajże bosmanat:
Reprezentacyjna ścieżka na samym dole wzdłuż portu i doków. Mam nawet modny i znajomy licznik ogólnych i dziennych rowerowych przejazdów:
Infrastruktura kontynuuje dalej na wschód gdzie zrobiłem sobie kontrolną przejażdżkę:
Port jest ogromny i ciągnie się wzdłuż całego nabrzeża:
Po powrocie odzwiedziłem tę dziwną konstrukcję znaną mi z wcześniejszych zdjęć. Nazywa się to: "The cloud":
Na zewnątrz drobne instalacje historyczne:
Na dowód że dojechałem fotka w drodze powrotnej pod pracą:
I z powrotem Nelson Street - tym razem pod górkę na ukośnym przjeździe:
Drobny zawijas na skrzyżowaniu:
I dojeżdżamy do największej wychwalanej atrakcji rowerowej miasta - dedykowanej kładki rowerowej łączącej centrum z przedmieściami:
Impreza nie trwa długo:
i po max. kilometrze lądujemy na znajomym wiadukcie i ulicach:
Zmieniłem nieco drogę powrotną i trafiłem na jedną z wulkanicznych widokowych górek. Puketapapa czyli Mount Roskil - 109m i całkiem fajny widok na miasto.
Oto podjazd:
I widokówka:
No i panorama 360 stopni:
I koniec wycieczki! Finisz na swojskich górkach skwapliwie pominę - w końcu mieszkamy na niezłej wysokości, a wrócić jakoś trzeba było.
Dziś będzie konkretnie:
Przejażdżka niedzielna czyli jak mógłbym dojeżdżać rowerem do pracy.
Całość wygląda niewinnie - 16,6km - 1 godzina i 4 minuty....zaraz, zaraz : godzina??
mapka dojazdowa
No dobra testujemy : wyciągam niebieski pocisk i w drogę:
Po pokonaniu rozgrzewkowych dwu górek by wydostać się z naszej dolinki do New Lynn prowadzi bardzo miły zjazd z górki na pazurki. Więc w centrum handlowym - największym w okolicy można być względnie szybko i nieźle przewietrzonym.
To już dalsza część szlaku w okolicy Mt. Albert po pokonaniu dwu kolejnych górek.
Zjazdy całkiem fajne - więc do centrum jest raczej w dół:
Pojawia się nawet jakaś fragmentaryczna ścieżka rowerowa - niestety nie ma co liczyć na luksus na większej długość czy fanaberię oddzielenia od ruchu w ogóle. Wszyscy jadą grzecznie w porywach 50km/h nikt nie trąbi czy nie naciska sugerując cokolwiek:
Zwykle wygląda to tak czyli pas parkingowy często zastawiony samochodami więc bezpieczniej jest jechać główną nitką:
Prawie w centrum, znalazłem park z "zanurzonymi w trawie" budowlami:
Główny węzeł autostrad obok centrum:
A tu już Nelson Street (tam gdzie pracuję) gdzie prawie do samego morza prowadzi uczciwa dwukierunkowa dróżka rowerowa:
Przed samą pracą ścieżka robi dziwną voltę i należy na specjalnej fali zielone dla rowerów przejeżdża się na ukos. Podejrzewam że ścieżka kontynuuje w lewo...:
I już na samym dole w porcie reprezentacyjnym.
Stoi na wystawce jacht tak duży że nijak nie mieści w kadrze:
Znalazłem słynny szlak Coast to Coast:
Zaskakująco jest w orientacji północ-południe ale faktycznie można dać radę w jeden ładny dzień zaliczając kilka górek-wulkanów.
Objechałem kilka widokowych pirsów:
Najlepszy pirs - bo z widowkiem na wieżę, centrum i starodawny budynek portowy, bodajże bosmanat:
Reprezentacyjna ścieżka na samym dole wzdłuż portu i doków. Mam nawet modny i znajomy licznik ogólnych i dziennych rowerowych przejazdów:
Infrastruktura kontynuuje dalej na wschód gdzie zrobiłem sobie kontrolną przejażdżkę:
Port jest ogromny i ciągnie się wzdłuż całego nabrzeża:
Po powrocie odzwiedziłem tę dziwną konstrukcję znaną mi z wcześniejszych zdjęć. Nazywa się to: "The cloud":
W chmurze jak to w chmurze - pusto. Ale może wejśc każdy pograć sobie za darmo w ping ponga czy w Jengę (takie klocko-bierki). Podejrzewam że mogą tu być niezłe imprezy:
Na zewnątrz drobne instalacje historyczne:
Na dowód że dojechałem fotka w drodze powrotnej pod pracą:
i po max. kilometrze lądujemy na znajomym wiadukcie i ulicach:
Zmieniłem nieco drogę powrotną i trafiłem na jedną z wulkanicznych widokowych górek. Puketapapa czyli Mount Roskil - 109m i całkiem fajny widok na miasto.
Oto podjazd:
I widokówka:
No i panorama 360 stopni:
I koniec wycieczki! Finisz na swojskich górkach skwapliwie pominę - w końcu mieszkamy na niezłej wysokości, a wrócić jakoś trzeba było.
O rety a miejsc gdzie trochę płasko to na tej wyspie nie ma? Slalom pomiędzy wulkanami a oceanem,to nie na moje nerwy
OdpowiedzUsuńO rety a miejsc gdzie trochę płasko to na tej wyspie nie ma? Slalom pomiędzy wulkanami a oceanem,to nie na moje nerwy
OdpowiedzUsuńNie ma! Życie w NZ oznacza pełną akceptację górzystości. Po 11 latach płaskiej jak naleśnik Danii - nie mam przeciwskazań.
OdpowiedzUsuńJakaaaa pogoda :)
OdpowiedzUsuń