Przejdź do głównej zawartości

Adresowanie słonia w pokoju

Brytole oraz i kiwi zwykli mówić "Let's address this elephant in the room" co w wolnym tłumaczeniu oznacza poruszenie tematu tajemnicy poliszynela. 

Nasz słoń jest niebieski i nie tak słoniowaty jak ten którym podróżowaliśmy w Danii. 



Nazywa się Yamaha Tricity 155.



To ewolucja mojego backupu na dojazdy do pracy i co tu się oszukiwać przecudowna zabawka na ładne dni we dwoje z wiatrem we włosach. 




Okazało się bowiem że podobnie jak w Unii Europejskiej pojazdy trzykołowe są bardzo atrakcyjną alternatywą dla tych co nie chcą użerać się z kursami i wygiętymi ósemkami na placach, a mają już jakieś tam doświadczenie z jedno lub trzy-śladem. 

Co lepsze, w zależności od prawa jazdy lub życzenia masz tu wybór, albo rejestracja na samochód czyli: 

  • pełne tablice, coroczne przeglądy i tani jak barszcz oc/roczne opłaty bo od samochodowej pojemności, hehe. 

Lub jako motor: 

  • tylko tylne tablice, brak przeglądów, spore OC/roczne opłaty wg. stawek moto i grupy ryzyka. 

Zmianę homologacji moto/samochód można załatwić online... Yamaha też sprzedaje tu ten wieszak na tablice z przodu. 

Żadnych wymogów hamulca w pedale nożnym czy też rozstawu kół, świateł do tablic itp.. 

Wymagało to nieco badania w temacie w sieci i na forach...



Oczywiście niektórzy powiedzą że jest jedno koło za dużo (pozdrawiam - M, tak dalej na pierogach...) , nie nadaje się w teren, masa-nie-resorowana terefere, że to nie Tenere czy Africa Twin, a tylko powolny plastik fantastic. 

Bo to 155cm3 pojemności i całe 15 koni mocy, i bardzo dobrze. I także 160kg więc przetaczanie i parkowanie nie sprawia problemów. 

W porównaniu z Piaggio Mp-3 250 który miałem przecież kilka dobrych lat jest: lżej kilogramowo, minimalnie wolniej (ale ja i tak nie przekraczam 110kmh na motorze, samochodem zresztą też), silnik mniejszy ale dzięki lekkości jest zwinniej, nie ma blokady pochylenia ale o dziwo mi jej nie brakuje, mniejsza ładowność schowka (tu żal - Piaggio z ponad 80 litrami i dwoma portami załadunku był wspaniały...) tu ledwo wchodzi kask i kilka drobiazgów. 

Brakuje mi kufra z tyłu ale to standardowe akcesorium do nabycia. 



Za to jest w standardzie ABS, gniazdko zapalniczki w małym schowku z przodu, brak tunelu czyli wielki przekrok na wielkie stopy czy bagaże, a przede wszystkim wygodne wsiadanie. Zbiornik nieduży bo tylko 7.2 litra ale spalanie niewiele większe od 50-tki około 2-2.5l/100km. Do 80kmh idzie bardzo żwawo potem już jest raczej ospale do maksimum ok. 115km/h, najbardziej "lubi"  90 co jest odpowiednią prędkością by w lusterku nie wyrastała ci co raz megalityczna ciężarówka z 40 tonami drzewa. Na wioskowych debili w Holdenach czy Hillux'ach co niezależnie od ograniczeń i tak chcą 20kmh/h więcej niż Ty i tak nie ma rady.

No i wreszcie coś czego mi brakowało - jakość Yamahy: po 36000km z którymi go kupiłem nic nie skrzypi, schowki i fotel otwierają się z gracją,  klapki serwisowe nie wyglądają od wewnątrz jak odlane w piaskownicy przez małego Giovanni Giorgio, plastiki nie pękają po zawieszeniu na nich zbyt ciężkiego spojrzenia, elektryka nie jest zrobiona z makaronu, a styki z mozarelli. Nie trzeba moto rozbierać "do ramy" by wymienić sensor poziomu-nacisku-fotela-lewej-strefy-pasażera (opis tylko po włosku na ukrytym forum rzymskich dostawców pizzy) bo nie ma całej akcji z pneumatyczno-mechanicznym blokowaniem pochyłu. Pochyla się jak normalny skuter, nóżka centralna czy boczna podpiera go klasycznie, żadnej kombinacji z sensorami, i siłownikami z wycieraczki od Punto. 

Słynny włoski humor z trąbieniem klaksonem na skrzyżowaniach gdy zaleje sensor ciśnienia został zastąpiony przez chłodną precyzję trzech kamertonów...

Skuter przywiozłem z Auckland podczas jednego z ostatnich w miarę ciepłych dni wczesnej zimy. Jeśli nie licząc ostatnich 80km w mżawce i 11st C byli całkiem przyjemnie, a nawet wiosennie, mimo krótkiej szybki którą kilka tygodni później i tak zamieniłem na coś porządniejszego. Zakup pełnego kasku, kurtki i spodni oraz porządnych rękawic też w porę bo tu bardziej wieje. 




Było kilka zimowych okazji do pojeżdżenia ale do pracy ciężko bo nawet jeśli jest po południu dobre 18 st C to z rana w Turangi bywało że miałem...3

Po doświadczeniach ze Szwecji i Norwegii to i tak sezon trwa tu prawie cały rok. 


W posumowaniu tego małego krótko jeszcze dystansowego testu 

Nie jestem pewien czy dziś mówimy jeszcze  ze jest spoko czy cool a może już dżezi, foxi, a może flexi? 

Jakkolwiek -  trójkołowce dalej dają radę. 



Aha, i sprzedam Kymco 50....


Komentarze

  1. Fajne coś .... tylko ma za dużo kółek i zdecydowanie za dużą rejestrację :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln