Przejdź do głównej zawartości

Pojazdy w Patykowie

 Jeśli mieszkasz w miejscu oddalonym od wszystkiego, jak już wiemy z wpisu o Whanganui, to jedno z określeń według kiwi to:  "Woop-woop" (lub whoop-whoop).

 Jednak tu, w regionie centralnej wyspy północnej, częściej się mówi: "I live in the sticks" co w wolnym tłumaczeniu oznacza że żyjesz w patykach, ewentualnie w Patykowie...


I tym znaczącym wstępem przestawimy wehikuły Patykowa, z którymi albo się zetknąłem osobiście lub stałem się mimowolnym właścicielem.


Oto wyprawa po kosiarę John Deere, bo czas nadszedł gdy trawa rośnie szybciej niż ładujemy baterię w małym elektrycznym bździdełku do koszenia ogródków w Auckland.


Na szczęście wziąłem przenośną rampę bo sprzęt był po prostu zostawiony dla mnie pod domem w New Plymouth - "przyjedź i sobie weź - jest u moich znajomych bo ja to mieszkam w patykach"


Podjechałem te skromne 250km i sobie wziąłem. Sprzęt oczywiście idealnie wszedł do środka:)




Lekkie odrdzewienie, wymiana jednego paska i po kilku próbach przednich kółek (bezdętkowe stare obręcze nie trzymały ciśnienia). 
I żonka ma pojazd do pracy.
Nie ma lekko - tu jest normalne sprzęgło i 6 biegowa skrzynia i rozrusznik na wyrwi-bark.



Zupełnie dobrze sobie radzi:


Dalszy przegląd sprzętu firmowego:

Poznajcie Mister T czyli firmowe wozidło gości wypożyczalni. Tu zawitał na nasze podwórko (a dlaczego? - będzie o tym dalej)

To oczywiście wiekowy Ford transit, tu poniżej na wspólnym zdjęciu z maksymalnie już złachaną Toyotą Hi-Ace z zaprzyjaźnionej firmy z Turangi. Przejechałem się z nią cały dzień w ramach przewożenia sprzętu i podtrzymuję niezniszczalność japońskiego żelaza. Ta ma 460 tysięcy na zegarach - wszystko się w niej trzęsie, ale ciągnie jak szatan.


Takie mamy "przyczepki rowerowe":



To jest 4x4 do wożenia amatorów rowerowego downhill'u. Mitsubishi Delica.
Trochę stał nieużywany - może tak ze 2-3 tygodnie. 



Zwraca uwagę malowanie logo w stylu serialu MASH, ale do rzeczy:

Przy odpalaniu coś "ćwierkało" pod maską...

Ale tak dosłownie.

Po krótkiej inspekcji znaleźliśmy źródło ćwierkania:


Van postoi aż rodzinka wyprowadzi się z gniazda - bo Jonny "nie ma serca ich eksmitować" ...i wozi ludzi Jeepem "na sardynkę":



Pierwsza podróż służbowa do Hamilton na spotkanie ze studentami. 
Dostałem Type-R szefa:
 

Ponad 200 koni przy wadze małego hatchbacka. Jeździłem kiedyś takim - w grze komputerowej.



To nie jest samochód na co dzień:) i ma lewarek biegów nie z tej strony, sportowe (czytaj: z betonu) sprzęgło i za łatwo przekroczyć prędkość maksymalną w tym kraju. 
Na dwójce.



To z kolei bardziej luksusowe wozidło typu van Nissana: Elgrand.


Bardzo przyjemny samochód tylko jeden problem - połyka gigantyczne ilości paliwa.



V6, 240KM...hmm oni tu nie są normalni.



Wracamy do nowych pojazdów z własnego podwórka.

Już przy przewozie kosiarki miałem niejakie problemy z powrotem. Po wyjeździe z New Plymouth zaczęła mi mrugać bardzo żywiołowo kontrolka oleju więc po sprawdzeniu i potwierdzeniu niskiego poziomu powoli dowlokłem się do jakiejś stacji benzynowej nakładając nieco drogi. Udało się zdobyć olej na 10 minut przed zamknięciem, ale po uzupełnieniu i przejechaniu 10-15 km problem kontrolki pojawił się znów. 

Ponad dwa tygodnie trwała przepychanka z warsztatami i kolejnymi roboczymi teoriami źródła problemu. W między czasie do pracy dojeżdżałem pożyczanym Mr T, i ową Toyotą z Tongariro Rafting wożąc przy okazji rowery dla gości pensjonatu.
Stanęło na tym że muszę mieć jakieś rozwiązanie awaryjne bo komunikacja publiczna Turangi-Taupo nie istnieje.

Ze świrującym wskaźnikiem oleju i pożyczoną przyczepką nasze zmęczone Funcargo wyruszyło na, jak się wtedy wydawało, ostatnią misję bo szukaliśmy już nowego samochodu po ogłoszeniach:


Wyprawa prawie pod Auckland po skuter którym mógłbym awaryjnie dojeżdżać do pracy. Nie wspominam tego wyjazdu najlepiej bo siekał deszcz hektolitrami, olej zapalał się już na stałe więc robiłem przerwy co pół godziny na nieszczęście zostawiłem plecak na stacji benzynowej z portfelem i wszystkim co wymagało nadłożenia 100km na oparach paliwa bo nie miałem go za co kupić na następnej. Plecak się znalazł ale wróciłem z tym ogonem w środku nocy.




Tak, wiem znów czerwony.

Tym razem to tajwańskie Kymco  model "like 50" na szczęście tu są normalni w odróżnieniu do Danii i 50-tka jeździ z prędkościami na tyle na ile pozwala pojemność, a nie durne blokady - czyli z góry i z wiatrem nawet do 80. Wyjazd do pracy przy dobrej pogodzie to jakieś 20 minut więcej niż samochodem. Spora rolę odgrywa tu wielka góra po drodze (zwana przez tubylców i mechaników "grinder") gdzie prędkości spadają do 25km/h lub mniej w zależności od wielkości śniadania.

Model jest dwuosobowy więc możemy skoczyć także gdzieś razem:


Widok na Taupo  z punktu widokowego:


Acha, no i Żonka też się wprawia:






A co dalej z samochodem?

Po wymianie czujnika oleju i wiązki kabli do niej prowadzącej kontrolka dalej żyła swoim tajemnym pulsującym życiem, wreszcie pewnego dnia gdy warsztat rozłożył ręce uważając mnie zapewne za samochodowego hipochondryka na moją osobistą prośbę szef tegoż "przejechał się dalej i szybciej" by potwierdzić że faktycznie dalej się zapala po 10-20 minutach jazdy. Wysnuli kolejną teorię drugiego ukrytego czujnika ciśnienia w misce olejowej (takiego co nigdy się nikomu nie zepsuł i nijak go sprowadzić z Japonii). 

Umorusany smarami Steve powiedział że samochód chodzi jak rakieta i że pojechał nim 150km/h dobijając do limitera obrotów na trasie SH1 i mam się ***** nie przejmować ***** miganiem dopóki nie sprowadzą tego tajemniczego  ****** czujnika. (--tu odpowiednie inwektywy w stronę importerów uziemionych przez wiadomego wirusa--) 

...A następnego dnia, po tej "włoskiej naprawie"1 kontrolka nie zapaliła się już po pierwszych zwyczajowych 20km podczas dojazdu do pracy.

...I nie zapaliła się już nigdy więcej od pięciu tygodni.

Tak się naprawia 20 letnie Toyoty w NZ. 
Złote kiwi Funcargo ma się świetnie i nie zamierza nas opuścić. 

 

1 Włoska naprawa - dotyczy głównie samochodów z Italii: gdy coś niedomaga wyjedź na godzinkę na trasę z gazem w podłodze - wszystko się ułoży i naprawi samo... albo zepsuje do reszty.

  

Komentarze

  1. Te modele samochodów praktycznie u nas nie występują, pewnie dlatego, że mają kierownicę z niewłaściwej strony 😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooo jaaaaa jaka piekna Delica. Baaardzo ceniona przez kamperowcow offroadowcow.
    Zazdro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ta Delica jest super, na ten Shuttle point jest niezły offroad - obecnie uziemiona aż ptactwo wyfrunie z gniazda:)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln