Przejdź do głównej zawartości

Zrób sam Nową Zelandię część XII - camperolans - Mimo ciemności łapię fazę

Wiem że wydaje się to niepojęte ale w tym czasie gdy pławicie sie w upałach - u nas poranki są zimne:



Baaardzo zimne!
To oznacza że nawet moje wstawanie (przed pracą) nie daje zbyt wiele bo za zimno by myśleć.


Któraś sobota rano gdy wyszedłem przeszlifować zamalowania po lampach sygnalizacyjnych tuż pod poziomem dachu. Coś jakoś tempo to szło - rzut oka na dach.
Acha, chyba jest warstwa lodu:


W takich warunkach nie jest łatwo, a i tak większości roboty nie było bezpośrednio widać mimo że zakończyłem montaż zbiorników i doprowadzeń do nich. Robota koszmarna bo przy każdym ruchu osypuje się na ciebie wiekowe błotko z podwozia, a ręce mdleją od trzymania ich nad głową. Można też wesoło oberwać ześlizgnietym kluczem po nosie lub czole. Co jakiś czas na zewnątrz hulał radośnie deszcz spłukując mi nakrętki i podkładki.
Zbiorniki jednak zaistalowane mimo przeciwności natury i główne rury doprowadzone. Kiedyś będą zdjęcia bo włażenie tam jest klaustrofobiczne i na razie mam dość.

Jeszcze więcej zimy!!!


Na kolejnym zdjęciu poglądowym nowa ściana która poszła na ocieplenie. Gnieździ się tam rura od nagrzewnicy. W razie potrzeby każda klepka jest zdjemowalna odzielnie bo trzyma sie na tasmie rzepowej.

Mniej więcej coś takiego jest pod spodem - tu akurat druga ściana - listwy przykręcane tak samo do klejonych klocków. Tu będzie to rusztowanie pod ścianę wodoodporną więc użyję najprawdopodobniej znanych białych zdobycznych paneli plastikowych. Z uwagi na ten nierówny garb kabiny docinanie będzie ciekawe.


Na obrazku poniższym za to kawałek nowego akumulatora, odcinacz napięcia oraz tzw. shunt (wysoko prądowy bezpiecznik ostatniej szansy na 100A zakładany na masę). Instalacja elektryczna jeszcze niekompletna.


Panele zostały wreszcie wyciągniete na światło dzienne i przetestowane w połączeniu szeregowym


Po przedpołudniowej walce z nitonakretkami i zarobieniu 24 otworów pod śruby montażowe - pierwsze przymiarki.
Po drodze jeszcze były korekty bo okazało się że środkowe otwory nie wypadają symeerycznie - jako że otwory przymierzałem tylko jednym panelem wyszło że musiałem powtarzać 4 dziury...Więc 28 nitonakrętek.


Na obrazku powyżej walczę z ostatnim panelem. Ogólnie było wesoło bo dla tych pozostałych musiałem włazić od drugiej strony lub od tyłu, a co kilka minut przychodził deszczyk robiąc mi na dachu bardzo efektywną pochyłą ślizgawkę.


Zgodnie z planem kable wylądowały pod panelami gdzie się da. Same też ogniwa mają podściółkę z maty gąbkowej dla izolacji od nagrzanego dachu. Niby to nie blacha ale też lubi się nagrzać w lecie, a przegrzane cele tracą na efektywności.


Koniec dnia ale już zrobione, kable już w środku i nawet tuż przed zachodem miałem jeszcze dobre 60V napiecia. W szczycie ma być ok 85V na max. 400W mocy.


W tak zwanym międzyczasie dotarł do nas kran i dość sprawnie się wpasował. Przynajmniej jakoś to wygląda domowo bo krany niskociśnieniowe do kamperów to porażka - plastikowe rurki z aparycją sedesu z bakelitu lub rurki spieniacza ekspresu do kawy:


Kran zasilany jest nożną pompką membranową więc w razie braku prądu nadal będzie woda. Wydajność przestowaliśmy najpierw w kuchni i nawet z sitkiem jest nieźle więc nie trzeba zawężać przekroju. W dole też odprowadzenie wody szarej oraz kable czujników poziomu cieczy w obu zbiornikach.



Apropos kuchni: mamy już śliczne wycięcie na kuchnię gazową - niesymetryczne by spełnić wymagania bezpieczeństwa o odstępie od ścian 90mm. Czeka mnie jeszcze okap bo ma być metr do góry (nijak możliwe) wiec okap bedzie na dole z maty szklanej niepalnej. mamy do góry ok 40cm i więcej nie bedzie.


Ale z blatem już wygląda lepiej:)


Po drodze jeszcze jedno wyciecie, tym razem na szufladową lodówkę:


Pod lodówkę dałem półkę która stanowiła kiedyś jakąś wcześniej wycietą część vana - autokanibalizm pełną gebą:


Kilka godzin później lodówka zamontowana!


Ta sama lodówka z zewnątrz. Zgodnie z przewidywaniami odczepiany kompresor wylądował poniżej bo zabrakło 8cm. Szkoda ale braliśmy to pod uwagę.


Kolejne wycinanki naszego modułu kuchennego - tym razem pod wąski moduł kosza na śmieci. Wychyłowy kosz już się robi. W tle widać docelowe miejsce toalety:


Toaleta dostępna bedzie oczywiście z drugiej strony przez kolejną specjalną dziurę. Drzwiczki już są ale koncepcja wysuwania jeszcze się rodzi. Podejrzewam gdybym zaczął testować tron może urodzić się szybciej bo najlepsze pomysły są często w tych rejonach:>


I tym pozytywnym akcentem...do następnego!

Komentarze

  1. No w koncu nowy wpis :) Juz myslalem ze zapadliscie w sen zimowy :) Kupa roboty. Szacun :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln