Przejdź do głównej zawartości

Las Riverhead, international day i półwysep Duder

Dziś streszczenie kilku weekendów:


  • Będzie o lesie prawie takim jak w Polsce.
  • O festiwalu gdzie uciekli nam swojacy, a najwięcej było tradycyjnie azjatów.
  • I o półwyspie do latania dronem i widokami na wyspy.




Wreszcie znaleźliśmy swojski las.


Gdyby nie gigantyczne paprocie prawie jak ścieżka po Lubartowem.


U nas jesień idzie, jakby ktoś nie wiedział:



W środku lasu jakiś dziwny plac przeładunkowy:


Mała turbinka, chciałem sobie pokręcić ale miała ze 200kg...



Na ślepych ścieżkach są porozstawiane ule. Całkiem sporo.



Domek dla mini Szeloby:


Dziś nie strzelają do motocyklistów - las przeplatają szlaki do jazdy terenowej i kulochwyty lokalnej strzelnicy:


Wyjątkowo swojsko ale i tak kiwi nie bardzo wiedzą co to jest...


I znów coś jadalnego:


Inna perspektywa i od razu wiadomo gdzie jesteśmy:



Zmiana lokalizacji na międzynarodowy festiwal wielu kultur.
Niestety nie załapaliśmy się na występy Polskich krakowiaczków (czy co tam mieli w programie - nie napisali) ale za to wyglądało że nastepna grupa jest z Mołdawii(?):



W tej części można było pobębnić w Jamajskich klimatach:


Na scenie trawiastej trafilismy na prezentacje tańców ludowych z wielu regionów Indii:


Potem poszliśmy znów pohałasować:



Ponownie zmiana tematu.
Po ceremonii ANZAC day przed bladym świtem - niestety za ciemno i ciasno na zdjęcia - dalej ledwie wstającym porankiem pojechaliśmy w ładne miejsce.

Ładnym miejscem na aktywne spędzenie wolnego od pracy dnia był położony na wschodzie: Maraetai. 
Na początek półwysep o dźwięcznej nazwie Duder.



Po drodze - drobny przejazd przez wzgórza z widokiem i porannymi mgłami - coś tak na oko siódma rano.


W tle delta rzeki Clevedon tam są farmy małż, małżowin i innych skorupiaków - nie znam się. Próbowałem - ale bez jakiejś ekscytacji smakowej - taka mniej gumowa ośmiornica.
Ale jak jest sezon walą tu tłumy po świeże dostawy.



Odpływ więc sporo widać błotnistych plaż:



Tradycyjnie wysoką pozycję modeli w NZ zajmują drzewa:




Po zdobyciu punktu piknikowego wzlecieliśmy ponad poziomy:






Z lewej wyspaWaiheke i Chamberlins po prawej.


Pólwysep z lotu pająka śmigłowego w tle Chamberlins Islands:




Tam na środku w dole gdzieś my:





Szczyt szczytów lokalny:



Kilka panoram półwyspowych:







W drodze powrotnej pojechaliśy inną drogą przez Beachlands i jak sama nazwa wskazuje:



Tak wygląda główne molo podczas odpływu:


Powiększenie na delikatny piaseczek:)





Komentarze

  1. Krajobrazy super i jak na jesień to straszni zielono. Rozumiem, że to u Was dopiero początek tej pory roku.
    No a u nas Panie wiosna pełną gębą. A w zasadzie bliżej prawdy będzie napisanie, że lato. Były dni, że temperatury były bliżej 30 niż 20'C. Z jednej strony to fajnie, bo rano wychodząc do pracy nie trzeba zabierać kurtki, ale z drugiej ten przeskok nastąpił jakoś tak szybko. Czuję to szczególnie biegając - na treningach wylewam hektolitry potu (no może bardziej mililitry). 3 maja na Biegu Konstytucji było mi cholernie gorąco :/
    PS.
    Jakie drona kupiłeś? Nie wiem czy dobrze rozpoznaję ale wygląda mi to na Dji Mavica? Skoryguj mnie jeśli się mylę ... no i czekam na wrażenia z użytkowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, tu tak w zasadzie zawsze jest zielono - taki mamy klimat:)
      Kilka gatunków drzew zrzuca trochę liści ale większość robi to i tak w różnych porach roku lub jest wiecznie zielone. Więc jesień bywa tu na kilku ulicach w mieście gdzie akurat zasadzono platanowce czy coś klono-podobnego. Symptomem jesieni są poranne mgły, a potem bywa że i trochę szronu na trawach (ale to bardziej czerwiec-lipiec). Z rana bywa nawet 6-8 stopni ale w dzień spokojnie dobija do 20-kilku więc czasem nie bardzo wiadomo jak się ubrać. Zazdroszczę napędu biegowego - mnie ostatnio dopada jakieś nawracające przeziebienie więc cieżko się zmotywować tym bardziej że szybko robi się ciemno.
      Dron to istotnie DJI Mavic platinium - wrażenia są ...hmm pozytywne ale dziwne. Dla mnie jest to spory chaos funkcji więc jakoś nie mam specjalnego napędu do nauki, O wiele pewniej czułem się z chińskimi plastikami za parę dolarów - nie wiem dlaczego ale nie ogarniam tu tego kontrolera i fpv - kompletnie inne odczucia i przede wszystkim strach że się gdzieś rozwalę. Jakoś nie akceptuję sterowania aplikacją i ekranem dotykowym łącznie z mechanicznym kontrolerem. Po większą recenzję drona i akcesoriów to zdecydowanie do zarządcy sprzętu czyli Ani :)
      Osobiście skłaniał bym się bardziej do czegoś kaskaderskiego gdzie rozbijanie się jest częścią doświadczenia, musiałem zezłomować swoje plastki ostatnio więc może coś innego niż delikatny latający statyw wkrótce?. Ale to tylko moja opinia.

      Usuń
  2. Czasem przeglądam ten blog, tak z ciekawości. Fajna sprawa :)
    Zapytam, z czego są te wysokie zielone i cienkie "płoty" w oddali w dolinie na tym zdjęciu https://3.bp.blogspot.com/-b9Uxzp0frRA/WufAYqIK9zI/AAAAAAAA97k/qi6JLCiAcBssNSRKVG5Let1Cw-OKPDUCwCLcBGAs/s1600/IMG_20180425_073813_lzn.jpg z drzew?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz - to bardzo dobre pytanie ale niestety nie wiem wiele o tych żywopłotach. Osiągają, tak jak drzewa w NZ, imponujące rozmiary - na terenach równinnych gdzie jest sporo sadownictwa często jedzie się lokalnym drogami wzdłuż takich co mają spokojnie 4 -8 metrów wysokości. Takie zagłębia to na przykład okolice Hamilton (Gordonton droga 1B) gdzie jeździ się "po kwadracie" czyli 500-800m prostej potem 90 stopni krzywe skrzyżowanie lewo-prawo i znów dalej - można dostać szału z taką drogą:)
      Żywopłotami dopiero zaczynamy się interesować po przeprowadzce na wieś, Podejrzewam że trzeba traktorka z ogromnym "trymerem" do przycinania tego jeśli to tak prowadzone drzewa. Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln