I faktycznie wyszedł mi w tym roku kwartalnik ilustrowany, no niech będzie...
Wygląda na to że G obcięło support dla przeglądarek dla ludzi i wrzucanie coś na tego bloga wymaga przełączania się pośród trzema różnymi by zrobić rzeczy więc ten, brawo, brawo... A propos jak nie chcecie być nagabywani rzeczami które tu nie wrzucam polecam instalację "Brave", dla bardziej obytych "LibreWolf". Obecny mainstream Edge, Chrome czy nawet FF i Opera to straszny śmietnik, a przerywany reklamami YT nie nadaje się do konsumpcji...podejrzewam że reklamy teraz nawet są doklejane na zdjęciach - nie wiem i nie sprawdzam bo nie jestem masochistą.W każdym razie, w czasie gdy się nie widzieliśmy: zima ustąpiła kwiecistej wiośnie, a ta w mniej lub bardziej oporny sposób polewając obficie grunty przeszła w lato i zaatakowała upałami. Pogoda zupełnie dopisuje co niestety nie oznacza że możemy gdzieś się wyrwać indziej - a to z okazji perturbacji z pracą, a to z okazji przygotowań do nowych wyzwań.
Zaczniemy sobie jednak od zmian dookoła bo dzieje się troszkę:
Powstał mój własny warsztat w którym wreszcie coś mogę zrobić pod dachem:
Rozszerzyliśmy drewutnię by wreszcie móc upchać więcej niż metr sześcienny drewna przy okazji robiąc daszek mniej kłujący po oczach. Dalej to budżetowa improwizacja (nieśmiertelna pianka Eurofoam pomalowana lepikiem do dachów) ale z daleka jakoś to wygląda.:
Blaszak na materiały budowlane by nie robić błędu miksu materiałowo-narzędziowego (tzw:chaos twórczy zwany jako pierdzielnik) został wyeksmitowany w sam ukryty róg posesji gdzie kiedyś mieszkał kompostownik wśród chaszczy.
Obecnie mieszka też nowa kosiarka bateryjna. Z okazji świątecznego promo Makity mamy nówkę sztukę z czterema bateriami więc spalinowy potwór poszedł na aukcję. Zjadł przy okazji swój pasek napędowy do ostrzy a wiedząc że najbliższy jest w Hamilton i wymaga kilku godzi użerania się z żelastwem by go wymienić - zainwestowaliśmy w ciszę.
Ania też ma już fundament swojej nowej posesji która płynie do nas już gdzieś w kontenerze na morzach i oceanach. A będzie to domek składany z drewnianych bali na własne hobby i takie tam - zwany tu jako "She-shed". Fundament to rama z dwu pięter znajomych już słupów umocnionych wbijanymi w grunt szpilami ze zbrojeniówki oraz pięć i pół tony lokalnego żwiru. Który to z nieznanych tu powodów nazywa się "Metal 20" (say, what?). I mamy wreszcie lokalnego dostawcę więc nie musiał jeździć z Taupo. Trzeba będzie jeszcze jakieś 2 tony czegoś drobniejszego "na równo" do krawędzi ale czekamy aż się ułoży to co jest. Poza tym oczywiście doprowadziłem pod ziemią prąd ze złącza przy saunie.

Nie muszę już chyba wspominać iż konstrukcja jest w miejscu "przejściowego" namiotu remontowo-budowlanego który został uroczyście wyrwany z gleby (nie będę wspominał po ILU miesiącach), a wnętrzności rozsmarowane cieniutko po nowych szopach oraz także stacji utylizacji odpadów...
Owoce dookoła szykują się do szturmu, figa odrosła na dole po przymrozkach, migdał wystrzelił jak bambus już chyba grubo ponad 3 metry w górę - cały obsypany owocami.
Wiśnia na rogu też full, tak samo jak i grusza - chyba będzie klęska urodzaju.
Brzoskwinie i jabłka lekko parchate ale też coś będzie.
Feijoa zgodnie za harmonogramem kwitnie czerwonymi kitkami:
Japońska cherry zżarta w zimie przez psa nic nie zrobiła sobie ze starty kory i najpierw zakwitła jak dzika, a potem wystrzeliła także.
Tu jeszcze późną wiosną:
Pomalowaliśmy także pod obowiązujący kolor saunę a drzwi zyskały nowe akcenty barwne. Przy okazji od czasu wybudowania (a to już będzie ze dwa latka) bluszcz wreszcie obudził się i zaczyna wspinać się na kratkę:
Wracając do dzisiejszego święta.:
Życzymy wszystkim Wam wszystkiego najlepszego, obyśmy w rosnącym chaosie zachowali własne dobre myśli, doceniali chwile, dzielili szczęście i cieszyli się każdym dniem.


Komentarze
Prześlij komentarz