Przejdź do głównej zawartości

Wspomnienia lata - tego co go prawie nie było.

Dziś wspomnienia lata - jakże przydatne gdy od tygodnia znów beznadziejnie leje (i Auckland zostało zatopione po raz piąty w tym roku).



Nasze wakacje w przerwie remontowej ograniczyły się do lokalnego wypadu do National Park (tak, to jest nazwa miejscowości), gdzie jest jedno większe skrzyżowanie, stacja benzynowa ze sklepikiem i sezonowa przyczepa z kawą.

Wzieliśmy sobie rowery i po zakwaterowaniu się zgodnie ze sprezentowanym voucherem zaczeliśmy eksplorację: "Marton Sash and Door Tramline Cycleway"

 
Jak każdy szlak rowerowy w NZ zaczyna się niewinnie:


Choć tego tu nie widać jedziemy cały czas wzdłuż głównej lini kolejowej kraju:


Potem ścieżka odbija w busz i się zwęża ale dalej jest fajnie:



Następnie natura przypomina ci o tym, że tu są góry:






Kiwi zone, tradycyjnie raczej wieczorem... My to wiemy ale Chińczycy pewnie gdzieś tu dalej łażą w okolicy.


Typowe błotko w buszu - ale dość litościwe dla spodni:


Atrakcją szlaku jest wąwóz - zapewne w nocy ma też świecące robaczki - na razie pozowaliśmy my:







Po wykonaniu dwu rundek poprzez wąwóz (drobne zamieszanie z mapą i gps'em) dotraliśmy na drugą stronę Erua forest, do Erua Road. Wraca ona do głównej szosy i żeby uniknąć jazdy po SH4 postanowiliśmy znależć z powrotem szlak kolejowy poprzez nieco zapuszczony park MTB.
Droga wzdłuż parku MTB okazała się zawalona pniami po wycince i jedyna alternatywa wpakowała nas tradycyjnie na najtrudniejszy szlak owego parku (Grade 4) który i tak należało opuścić jeszcze trudniejszym podjeściem lub podczołgiem wciągając rowery pionowo pod górę trawersując do widocznej na horyzoncie drogi. 
Tradycji rodzinnej musiało stac się zadość, nic na to nie poradzę:)


Dotarliśmy do obiecującej drogi - tory są za krzakami na lewo, drogi nie ma na mapie, ale kierunek dobry.


I wracamy po kilkunastu kilometrach na szlak kolejowy.


Stacja National Park i atrakcja dnia czyli jedyny dziś przyjazd pociągu: Wellington - Auckland.


Nie jest to Intercity, Shinkansen czy Maglev. 
Ale pancerna lokomotywa z poprzedniego wieku.


Za to wagony już współczesne, po obserwacji załadunku pięciu pasażerów i roweru udaliśmy się wraz z dobrą pogodą za najbliższy horyzont.


Pogody starczyło tylko na pobieżne zwiedzenie lokalnego muzeum fana Peugeotów które ktoś radośnie gnije pod chmurką - kilka okazów które ktoś kiedyś z mozołem targał przez ocean. 


Klasyk w szuwarach:


Cóż za zapał - jedyny taki 505 V6:




A to już jeden z nielicznych wypadów kajakowo-deskowych:






Zwiedzamy gąszcza przypominające lasy namorzynowe przy ujsciu rzeki Tongariro do jeziora Taupo:




Labirynt ścieżek i odnóg głównie zupełnie donikąd.















Powrót holownikiem:





Druga runda w pewien pochmurny poranek - tym razem z dodatkową uczestniczką:







Początek pory deszczowej która trwa do dziś:(


I na koniec drobne wyprawy z nowym GPS'em zamontowanym na motorze. Obecnie posiada już wydrukowaną blendę osłaniającą przed słońcem, lepszą pozycję która nie zasłania liczników itp..:




Dobra okazja na zwiedzanie żwirówek wokół gór:



Jezioro Otamangakau:


Mt Ngauruhoe i masyw Ruapehu:


Znalazłem miejsce gdzie jezioro przecieka!


Przyślijcie jakiegoś hydraulika z czopkiem czy coś...



A tak koty spędziły resztę lata z cyklonami:


Jak się dokopię to może będzie część druga - bo nie było aż tak źle gdyż było drobne pocieszenie w charakterze złotej jesieni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln