Przejdź do głównej zawartości

Wąwóz pnia drzewa

 W oficjalnym spisie szlaków rowerowych okolicy widnieje taki ogryzek zawieszony w nigdzie. W sumie niewiele o nim wiadomo bo to tylko niecałe 5 km trasy w tą i z powrotem.

W pierwszej przerwie terakotowania podłogi pojechałem więc zbadać teren.


Trasa nazywa się Tree Trunk Gorge więc będą nieuchronnie pnie drzew i wąwozy. 

Miejsce startu zbadałem już przy okazji zwiedzania dróg serwisowych niebieskim słoniem, więc wiedziałem już że spokojnie dojadę tam też samochodem (co tu tak wcale oczywiste nie jest chyba że posiadasz terenowy czołg z chrapami do brodzenia, co także nie jest tu specjalnie dziwnym widokiem).



Zaraz na początku są już tytułowe pnie:


Im dalej w busz tym bardziej omszone:


I wygląda na to że ktoś tu taszczy jakieś łodzie co wyjaśnia też parkową szerokość szlaku (przynajmniej do tego miejsca). Wygląda też na to że przegapienie miejsca lądowania z powrotem na brzegu może skończyć się niewesoło. Widziałem już przewężenie rzeki pod mostem na szlaku dojazdowym i z wodą tu żartów nie ma.  


A wspominając wodę - mamy pierwszy bród - jeszcze nieświadomy tego że będzie ich wjedną stronę... siedem. Z czego może trzy da się przejść suchą stopą -  o patentach wymyślonych naprędce - później.



Wydaje się płytko ale bród ma dobre 10m długości, wody jest po osie, a nurt wyrywa chcący koniecznie popływać grzbietowym na balonowych kołach rower.

Chcąc nie chcąc wodę przebyłem tak:



Suszenie po drugiej stronie, elektryka własnoręcznie uszczelniona więc działa. Dobrze że wziąłem mały ręcznik.


Jeden zakręt dalej pokonujemy kolejny dopływ rzeki



Tym razem już obyło się bez odmaczania stóp - to jedna z opcji przy niskim stanie wody. 


To z lewej to obrośnięta epifitami i paprociami ściana na którą niechybnie będzie trzeba się serpentynami dostać. W NZ ściany tego typu w lesie na szlaku są dość bezpardonowe.


Po wjechanie na górę szlak znów robi się parkowo-sielankowy:


Wiadukty też są.



Kolejna przeprawa w ciasnym wąwozie. Tu da się nie pomoczyć techniką wspierania się na rowerze i wyciągnięcia go z drugiej strony.



Szlak jest średnio przygotowany na rowery z uwagi na szerokość mostków.



Technika brodzenia uległa tu modyfikacji: Ustawiamy się na brzegu, full power na wspomaganie i korzystając z tego że rower jeszcze wspomaga cię ok 1 sekundy po zaprzestaniu pedałowania taranem przebijamy się z podniesionymi nogami na druga stronę gdzie trzeba złapać równowagę nie spadając ze skarpy z powrotem do wody. Rower wpychamy na górę ręcznie bo bez rozpędu podjechać czy wsiąść się nie da:


Znów parkowa sielanka wzdłuż niewinnego strumyczka:


Oho:


Maksymalna moc, minimalna przyczepność:


Ponowna modyfikacja techniki, tu bród trawersowany z pedałowaniem, po wygrzebaniu się ze strumienia chwilę kiwam się na lewo i prawo szorując dziko bieżnikiem na mokrych głazach. Zwycięża lewo i jadę dalej suchy. 


No i mamy punkt zwrotny trasy. Niewinne 4.5km to dobra godzina jazdy - niewiele szybciej niż piechotą. Jest tu w sumie tylko miejsce na obozowisko z grillami i sławojką oraz żwirówka dojazdowa "od drugiej strony gór"


W drodze powrotnej znajduje przeoczone majestatyczne drzewa:




Drzewo z jakimś obcym:


Tym razem ostro w dół leśnej ściany. Widać stąd czubek Góry od Pierścienia.


Jest tak stromo że pół minuty kombinowałem jak ustawić rower. Podjazd tu jest morderczy (i w słońcu), zjazd szlifuje tarcze hamulcowe do czerwoności:


Potem oczywiście brody w odwrotnej kolejności...

Na samym końcu wybieram jeszcze alternatywną drogę i znajduję kamieniołom:


Z widokami na tonące w chmurach Ruapehu:



Druga ślepa droga kończy się megalityczną rurą:


Jest to część największego w NZ projektu hydro-elektrowni który polegał na połączeniu dwu systemów wodnych w jeden i ich regulacji z odzyskiem energii. Pod masywem górskim Kaimanawa znajduje się tunel który ma ...90 KILOMETRÓW.

Co jakiś czas rura wychodzi z jednego masywu by znów zniknąć w kolejnym. To jeden z takich rewizyjnych punktów dostępowych.


Można tam sobie legalnie wejść nawet bez rowerowego kasku.


Most prowadzi tylko do skromnej zatyczki, jeszcze miałem w bidonie więc nie skorzystałem.


I tym sposobem wąwóz pnia drzewa zdobyty.


Tak na marginesie: Dawno nie widziałem tak nierównego poziomem zaawansowania szlaku. Sekcje parkowe są przerywane miejscami gdzie rower trzeba taszczyć ręcznie po głazach. Łatwe sekcje podjazdów przechodzą w niemalże pionowe wspinaczki po żwirze, 14 punktów moczenia nóg nie ułatwia sprawy. Jak dla mnie dobry szlak pieszy, na rower tylko dla oszołomów jak powyżej.

Ale i tak fajnie było, szlak idealny dla brodaczy! 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln