Przejdź do głównej zawartości

Sauna

Opowiem Wam moją saunową historię...

Ale na razie cofamy się w czasie i wracamy do szkieletora. Jesteśmy na etapie po przenosinach sauny na docelowe zgodne z przepisami - komunalnymi, dekalogiem i konwencją genewską - miejsce:


Do przeniesionego szkieletora musiałem dobudować  tylną ścianę bo nie było już tam przejścia do łazienki. Tam też będą drzwi. 
Co oznaczało oczywiście powiększenie powierzchni podłogi, dachu i dostawienie skośnej części:


Szkielet konstrukcji został obity pianką w arkuszach na co poszła warstwa folii.
I tak dwa razy...
Taki świstak zawijający w folię, tylko bardziej. 


Tu już dwuwarstwowy biały domek bo wpadłszy w szał obijania się i zawijania zapomniałem zrobić zdjęcie i jedna warstwa jest już pod spodem. 


Od wewnątrz w każdej niszy szkieletu szpary zostały poklejone aluminiową taśmą następnie wypełnione arkuszami już znanej pianki i zawinięte we wspomnianą już folię.
Jak się domyślacie obu tych składników mam w tzw. "opór"


Dalsze wypełnianie nisz jak powyżej, wzmocnienia taśmowe(tu nazywa się to: "bracing") wymagały nieco gimnastyki w rodzaju gry w tetrisa gumowymi klockami:


Nadeszła kolej na wełnę mineralną która znalazła swoje miejsce jak na obrazku poniżej. Sufit to podwieszone płyty styropianowe na plastikowych listwach tradycyjnie służących do czegoś zupełnie innego (tu jeszcze zasoby nieodżałowanego składu złomu w Auckland). :


Tu już mamy zrobiony podwieszony sufit i folia zabezpieczona listwami które stanowić będą rusztowanie dla sufitu.


Zawijanie folią od środka.
Po drodze przeciąganie kabli i inne zabawy elektro-zbrojeniowe. Drobnym szczegółem jest to że wszystko musi być odporne na temperaturę - kable w silikonie i w metalowych wężach. Są oczywiście specjalne komponenty za grube pliki dolków, ale: silikonowy przedłużacz i 20 metrów rurki prysznicowej - tam skąd zwykle... 


Gotowa izolacja wnętrza, wygląda jak kabina sputnika lub satelita na "lewą stronę". :


W oczekiwaniu na panele świerkowe zacząłem warstwę zewnętrzną - tu poszły deski wykorzystywane do budowy tarasów, uznałem że będzie oryginalniej... Nie będę robił klocka z blachy falistej czy co gorsza z sidingu. 


Tu już prawie na gotowo w połowie zabezpieczona olejem o kolorze marchewki: 10$ mega wiadro na stacji recyklingu w Taupo:


Po epopei z rodzaju: "Lost in translation" czyli wielokrotne rozmowy z chińczykiem ze składu drewna w Auckland, potem wyładowanie z tira w czasie gdy nasz podjazd był rozryty przez ekipy komunalne - cały zestaw bezpiecznie dojechał i mogłem zacząć panelowanie. Tu wielkie ukłony dla Jonnego, bo bez jego pistoletu do gwoździ (na baterię i kartusze gazowe) dalej byłbym jeszcze na pierwszej ścianie obcinając dremelem główki gwoździków. Ta piekielna maszyna z głośnym hukiem wbija głęboko specjalne wykończeniowe gwoździe pozostawiając minimalny ślad.
Dla lajkoników: w saunie nie może być jednego gwoździa który można choćby przypadkiem dotknąć na ścianie, oznaczało by to bolesne oparzenia. A zatem albo należy je schować lub wbić poza zasięg palców.

Wbijam i idzie świetnie:


Panele że świerku fińskiego mimo że klasa 2 (co wcale nie oznacza że były tanie...) okazują się niemalże bez wad. Cedr oglądałem ale cena zabija, nawet ten odpadowy jest poza zasięgiem. 

Futryna i ościeżnica, że się tak fachowo wyrażę. Jak coś robisz po raz pierwszy i nie wiesz co może pójść nie tak, wszystko jest łatwe:) 
O dziwo, wyszło względnie prosto. 


Pierwsze testowe powieszenie pieca, po tym jak ogarnąłem jego wnętrzności i 101 latających chińskich śrubek i bezprzewodowo połączoną elektrykę.:


Oto pierwsza wersja, ta optymistyczna, drzwi. 


Wyglądają fajnie ale ważą tonę i przesadziłem z grubością (jeszcze tu tego nie wiem...) 


Przymiarki do ławek wprost na podłodze, niestety już sosna bo świerk z paneli za cienki, ale za to polerowana z łóżkowych wzmocnień pod materace (tzw. "Bed slabs") :


Zamocowanie podławkowych lamp, wykorzystałem kolanka hydrauliczne i  mosiężne oprawy ceramiczne ze staroświeckich żyrandoli (Teraz wszędzie plastik do 60 st C max). 
Żarówki piekarnikowe, 15W każda. Klosze to lampy solne z marketu po wypatroszeniu ich z chińskiego plasto-guano-litu. 







Przymiarka do drzwi co miały najpierw się wysuwać, a potem odchylać za pomocą wieszaków do telewizorów LCD. 


Niby jest w normie, wieszak do 28kg drzwi 25 ale już widzę że jest źle i nawet przy dwóch wieszakach będzie się osuwać... 


Drzwi zostały, hmm.. 
Zrecyklingowane za pomocą łomu, muszą przejść na dietę. 

Czas przemyśleń podczas zachodzącej pełni księżyca:


Czas na zewnętrzną skrzynkę rozdzielczą, mamy piec 3.6KW oraz dwa światła 30W z przyszła opcją żarówek 150W IR więc zostawiłem na to miejsce. 


Pancernie, bo musi wytrzymać 15-20A ciągłego obciążenia:


Tak, skrzynka to uszczelniony stary zasilacz komputerowy:


Kable zagięte by nie zaciekało.. Na razie podłączenie zewnętrzne na kablu, przyszłościowo w ziemi. 

No i mamy pierwszy test:



Nic nie wybuchło. Piec cicho sobie cyka i nagrzewa kamienne brykiety. Czekam aż zrobi się ciepło, gaśnica pod ręką.. (na kościołach też są piorunochrony, nie?). 


Powstały kolejne drzwi w wersji "light"





Tadaaam:






Klamki bambusowe, zewnętrzna impregnowana, wewnętrzna surowa. 
Źródło: przecięta na pół podstawka do krojenia bagietek:) 
Skąd to u licha w salvation army shop?? Nie wiem, ale klamka za 4$ działa świetnie. 
Obrabiana szlifierką kątowa "z ręki". :




Przekrój drzwi, ostatnia okazja, bo taśma silikonowo-szklana do uszczelnienia w drodze od "my-friend'ów":






Z ostatniej chwili: 
dodałem osłonę ławek i kratkę do chodzenia, oczywiście wyjmowalną do czyszczenia. 
Kratka zdobyczna materiał nieznany:) 



Sauna w środku w widoku 360 stopni:

Sauna in 360 @ Turangi - Spherical Image - RICOH THETA


Dwie sesje za nami, jest świetnie.  Po ok 30min nagrzewania zdrowe 80-90st i można regulować temperaturę nawiewami. Piec na razie na 70% mocy i chyba wystarcza. 

Dalsze wariackie patenty jak prysznic na zewnątrz do spłukania się zimną wodą, działo śnieżne itd. w drodze...



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln