Przejdź do głównej zawartości

Pozostałe aktywności około-zimowe

 Gdy zima zadomowiła się na dobre...choć gdy finalizuje ten post czuć już wiosnę

Wiem że to abstrakcja przy Waszych 30 stopniowych upałach ale ja tu folią okna obkładam by jakoś dożyć do wymiany tego jedno-szybowego wynalazku.

Więc, albo gdy dzień jest słoneczny to w nocy jest na minusie, albo leje i jest taki polski październik. Przy odrobinie szczęścia można w słoneczny dzień wrócić nawet do szortów i podkoszulka (ale na krótko).

Tak to z grubsza wygląda - śniegu na razie nie stwierdzono w okolicy jeno na szczytach na horyzoncie.

A im zimniej to z gór bardziej dymi...


Jeden dzień w pracy nietypowy bo był czyn społeczny tak zwany - czyli pojechaliśmy razem i od Jonnego wzieliśmy vana i narzędzia by sadzić drzewka pod stadionami w Taupo wolontaryjnie w firmowych strojach. 

Impreza urządziło Greening Taupo i okazało się że te trzy tysiące do posadzenia znalazło swoje miejsca korzeniami mniej więcej w dół w czasie rekordowym i około 14 nie było już za bardzo co sadzić. Frekwencja dopisała tłumnie, mnóstwo rodzin z dziećmi, policjanci, strażacy i całe klasy szkolne.


Optymistyczny zestaw łopat:


Instrukcje w dwu językach - jak zwykle wersja maoryska przywoływała na myśl bojowe ultimatum ostateczne - jednak bez wywalania jęzora:


Ania inauguruje pierwsze drzewko, teren już podziurkowany:



No i jest, teraz sadzimy stąd do południa:


Krok 1. - delikatny masaż oddzielający od doniczki:


Krok 2 - tym do dołu, tu też należy wymiętolić korzonki:


Krok 3 - umocnienia fortyfikacyjne:


Krok 4: Focia:





Imprezę zasponsorowało Greening Taupo:


To nie koniec tej historii  bo vanem trzeba było wrócić do pracy, a tu akumulator padł. Być może wyłącznik świateł w pozycji "ON" miał tu coś na rzeczy. Szybki telefon bo w okolicy był Vern z kablami. Jak się okazało podłączenie Mitsubushi Delica 3.0 po Toyotę Hiace bodajże 2.2 nie pozwala nawet raz zakręcić rozrusznikiem."Aaa no to odpalimy z holu?" tak ,tylko że to automat - a więc odpada.

Stanęło na tym że holujemy do zaprzyjaźnionego warsztatu. Jechaliście kiedyś na 2 metrowym holu bez wspomagania kierownicy i hamulców? Wspomagając się ręcznym dojechałem na miejsce z obolałym ramieniem i rozszerzonym repertuarem przekleństw na ten tydzień. W warsztacie mieli wielki akumulator przenośny i Delica odpaliła.

Po prawie roku odwiedziliśmy, puste w moje weekendowe czwartki, Wairakei Terraces. Nie jest bardzo tanio ale świeżo zasilane gorącym strumienie wprost ze skał sadzawki robią robotę:


To tylko jedno z czterech połączonych tarasowych jeziorek, w każdym można znaleźć "swoją" temperaturę:


Ja na przykład już znalazłem, z góry nade mną spływa wrzątek:


Bardzo przyjemne wygotowanie się:




Nad tarasami Wairakei można wjechać sobie na widokową górkę. 

Widok głównie na studnie geotermalne i plątaninę rur. Studnie mają od 300m głębokości i więcej i każda wypluwa megawat efektywnej pary przez okrągły rok. Na jednym ze szlaków rowerowych - to już te górki na horyzoncie znalazłem tabliczkę do studni numer 236, więc zakładam, że mocy nie brakuje. 

 
Podczas srogiej zimy w Taupo otwarto sezonowe lodowisko pod foliowym namiotem - taki wybieg dla dzieci, ale fajni było pokręcić kółeczka.

W tle nawet widoczna górka saneczkowa dla szkrabów:
 


W te słynne długie zimowe wieczory - tym razem ogrywamy Terraforming Mars:


Wtem!
Jako że mamy sezon odkrywania, w ten weekend (a jakże, czwartkowy) odkrywamy w końcu naszą górę narciarską - na pierwszy raz Whakapapa nad znanym już stąd Chateau de Tongariro.
Po wpiłowaniu się na serpentyny deszcz przeszedł w śnieg, na szczęście nawet na letnich oponach dało radę wjechać pod wyciągi. Po krótkim zakopaniu się w półmetrowej zaspie i wypchnięciu z niej samochodu posiłkując się ekipą z jeepa  - parkując na parkingu poniżej z którego będziemy mieć szansę potem wyjechać - dotarliśmy do przebieralni:


Na początek Happy Valley czyli tutejsza ośla łączka:


Na razie standardowo.

A tu... WTEM nr.2 !

To moja Nemesis na dziś, ma być inaczej i coś nowego to i jest:



Jak widać ktoś tu daję radę, następny slajd:


Żona pomknęła w dół we mgłę - trzeba sobie jakoś radzić:


Po kilku rundkach udało się zsynchronizować na szczycie, bo jak widać (albo i nie) nie bardzo widać.


Żadnych wrzutów na jutubka, Żonka daje radę i bezproblemowo wysiada z wagonika:


Czas na oficjalną prezentację, bawiłem się nieźle i nawet nie miałem aż tak obitego tyłka jak na pierwszy raz z "parapetem":


Tak się robi wstęp do staropolskiego orła.


Chwilę po odzyskaniu równowagi ducha i ciała.

No dobra, jak zwykle jak coś robię po raz pierwszy to mi wychodzi, potem zwykle jakoś gorzej - taki typ.


 
A więc, jak na radosny eksperyment całkiem fajnie, ale chyba wracam do nart:)
Zima ma swoje uroki...









































Komentarze

  1. Ooo ale super. Snieg troche wyglada na taki mokry ale jak widac daje rade.
    A nie masz wnioskow ze na boazeri lepiej niz na parapecie ? Ja mam wrazenie ze snowboard jest latwiejszy od nart.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nom, trochę było mokro bo mróz symboliczny. Ale o dziwo nic się nie lepiło do sprzętu więc nie można było narzekać. W sumie na snowboardzie chyba łatwiej zacząć ale ciężko powiedzieć mając już doświadczenie z nartami. Już po pierwszych minutach udawało mi się zjechać "spadającym liściem" całą trasę czyli chyba odpowiednikiem pługa - mając cały czas zbocze za plecami zygzakując to w jedną to w drugą stronę. Raz nawet wyszło mi coś w rodzaju przeskoku na drugą stronę w ramach zwrotu. Sporo szlifowania zbocza i chyba coś jest "odwrotnie" bo im bardziej chciałem uniknąć wypadania z wyjeżdżonej trasy tym bardziej mnie tam dryfowało... Bardzo natomiast fajne buty i wiązania - można w tym normalnie chodzić i nie ma poczucia zabetonowania nogi. Boazeria daje wg mnie więcej możliwości bo można połyżwować po płaskim zamiast wykonywania dziwnych hopek lub pełzania na czworakach lub odwrotną stroną:)

      Usuń
    2. Noooo butow to im zazdroszcze :) hehe

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln