Przejdź do głównej zawartości

Co słychać w Turangi ?

Przeminęły ferie szkolne i inne powody do urlopowania (jesteśmy jeszcze przed czasem epidemii) : i kraj wziął się do roboty. Co dla mnie korzystnie wpłynęło na czas piątkowego dotarcia do Turangi w końcu bez korków. Ostatnie długie dni tego roku a ja jestem już nad jeziorem Taupo tuż po zachodzie słońca!


W vanie naprawione zawieszenie, więc pięknie się toczy.
Co niestety nie potrwa długo ale o tym dalej.

Misja jest poważna bo podłoga pod szopę ukończona i przywiozłem ją w elementach i wielkiej skrzyni ze sklejki.


Potem zaczął się chiński dramat w wielu aktach:

W szczegółach wywnętrzyłem się pisząc barwną recenzję na portalu firmy która sprzedała nam ten wynalazek - oczywiście nie przejdzie to przez cenzurę (mimo iż nie użyłem wielu słów uznawanych powszechnie za obraźliwie), więc jak kurz już opadł wraz z emocjami postarm się przedstawić moją epopeję w skrócie.

Po pierwsze blachy użyte do wyprodukowania niniejszej mogły by być swobodnie sklasyfikowane do bycia najcieńszymi na tej planecie - kandydat do rekordu Guinnessa? Myślę że bez farby w środku byłoby całkiem jasno. Podobnie z pokrywjącym je lakierem który odpada od puknięcia plastikowym śrubokretem. Blacha puszki do piwa to płyta pancerna w porównaniu.
Instrukcja jest zbiorem rysunków kopiuj-wklej z wczesniejszych etapów designu za pomocą MS Paint'a tego dzieła inżynierii i nie uwzględnia takich szczegółów jak np: grawitacja. Elementy zapewne potrzymywane mają być siłą woli chińskiego komunizmu. Cyfry pokazujące kolejność nie mają żadnego sensu odwołując się do konstrukcji niemożliwych do wykonania przynajmniej w 3 wymiarach w których żyjemy. W niektórych miejscach punkty mocowania nitów przewidziano dla zagadkowych ludzi mających wyciąg ramion 1.5m ale to szczegół, bo oczywiście lewitując nad budynkiem nie będziesz mieć tego problemu. Optymizm postawienia ścian przed zamocowanie skośnych wzmocnień jest godny podziwu, równie dobrze można grać w bierki ugotowanym makaronem. Jak można się domyśleć w odróżnieniu od makaronu niefortunnie zagięta wielokrotnie ściana przypomina rozteptaną puszkę od coli, ochoczo sypiąc lakierem. A więc po próbach podnoszenia ścian bez ich tuningu dałem spokój bo zabrakło by mi materiału wyglądającego jako-tako, a  nie wszystko można dać "na tył".  Skończyło się na zignorowaniu zaleceń i zanitowaniu belek do ścian na leżąco i "od drugiej strony" olewając estetykę - bo przecież głowki nitów winny być od zewnątrz. Natomiast 10 kilowa główna belka nośna wraz z ważącym przynajmniej 40 kg dachem  została zaplanowana na pojedyncze śrubki fi 3mm z chińskiego gówno-litu która trzeba przepchnąć poprzez 6 warstw niespasowanych otworów. Tu również instrukcja wyleciałą przez nieistniejące jeszcze drzwi i za pomocą odciągów, podpór i kilku naprędce wyprodukowanych patentów udało się zamknać szkielet za pomocą własnych sensownych śrub i porządnych nitów. Acha, dołączona nitownica wytrzymała jeden panel i wylądowała łukiem gotyckim na stercie złomu, przezornie miałem własną. W locie odpadły jej plastikowe rączki poręcznie segregując materiały do recyklingu.
A więc jeden weekend starczył ledwo na zamknięcie szkieletu konstrukcji - kontunuowałem z dachem następnym razem. Drobną obserwacją jest fakt, że spadzisty dach kończy się wzmocnieniami które skutecznie trzymają w sobie wodę, co rozpoczęło już zapewne proces korozji paneli. No cóż nie spodziewałem się wiele ale chyba dostałem produkt efemeryczny i biodgradujący się samoczynnie. Na jakiś czas musi starczyć - następne konstrukcję robię już samemu z drewna bez pomocy "my friendów" oraz firmy TradeTested.




Składanie paneli:



W rogu patent naprędce sklecony z pólki i pudełka na trzymanie ścian:


Wanna służyła za dobrą podporę:



Dobra stoi i nie trzyma sie tylko na tych grabkach!:


Pomagała taśma klejaca bo czywiście zaczęło wiać od gór:


Tak musiałem zostawić na dwa tygodnie - koniec czasu!:


Poranny powrót na dach i składanie do kupy w deszczu:





Tyle ne temat szopy - stoi i z daleka wygląda ok - drzwi oraz próg zrobiłem według własnego pomysłu więc może będzie można zamknąc tam coś cenniejszego niż starą kosiarkę do trawy.

W tak zwanym międzyczasie zatkałem paskudną dziurę w fasadzie  obok dostepu do kranu za pomocą zdobycznego materiału:


Jesien idzie i sezon na jabłka i gruszki - nasze małe zastane drzewka wprost uginają się od owoców, te zasadzone dzielnie walczą z chwastami.



Teraz z tych gorszych wiadomości kolejna runda prac związanych z sufitami i ocieplaniem odbyła się wprawdzie bez zakłóceń, niestety transport nawalił.

Już dojeżdżając do Turangi ostatniego razu słyszałem dziwne odgłosy ze skrzyni biegów i redukcje odbywały się z niezłym szarpaniem. Więc nie byłem specjalnie zdziwiony gdy po wyruszeniu w niedzielne popołudnie po pracy w drogę powrotną do Auckland odgłosy wzmogły się. Po szybkim namyśle 200m od domu wykonałem szybki test przyśpieszenia (jak masz się zepsuć - to tu) co skończyło się pojawieniem się kontrolki krytycznego przegrzania oleju w skrzyni. Po zawrócieniu do domu i na ostatnich metrach samochód przestał jechać w ogóle wyjąc silnikiem. Dałem mu parę minut na ostygnięcie by kontrolka zgasła i na raty wtoczyłem się z powrotem na podwórko przezornie jeszcze zawracając gdyby trzeba mnie stąd wyciągać.
Autobus do Auckland właśnie odjechał, a następny był w cąłości zarezerwowany. Piechotą poszedłem do centrum na obiad i w poszukiwaniu kontaktu do warsztatu kombinując jak wrócić do domu. Jedynym wyjściem było sprowadzenie lawety z Taupo która przyjedzie odstawiając pojazd na parking zamknietego w weekend warsztatu w Turangi. No i znalazłem alternatywe powrotu do domu  - pierwszy autobus w poniedziałek 30 minut po północy z finiszem w Aukland o 6:30 rano - jeszcze były wolne miejsca.
Pożegnanie na jakiś czas:




Powrót z rana wprost do pracy, niestety.





W przerwie trochę starszych i niepublikowanych zdjęć z drona z wysokości 500m (dalej już nie chciał):


Widok na szlak pieszy wzdłuż rzeki Tongariro - na wschód:


Ujscie rzeki Tongariro, widok na północny-zachód:



Widok na Tongariro crossing - czyli masyw górski po którym łazilismy - rzut oka na południe:


Prosto w dół z 500m:






I kolejna runda zmagań z remontem.

W kuchni i salonie sufit zamkniety z wywietrznikami:



Większość sufitu w pokoju Ani zrobiona:


Materiały jeszcze się piętrzą - teraz trochę wolniej bo mniejszym pojazdem moge brać tylko po trochu...


Na przewietrzenie się w niedzielny poranek - tuż przed wschodem słońca, widok ze szlaku:




Góry dymią sobie z rana i jeszcze sunie mgła znad jeziora:


Ścieżka spacerowa:


Śniadanie po drodze - skorzystałem!:


Rzeka wcześnie rano groźnie sunie czarną masą wody:


No i trafiłem na wschód słońca:





Walka z trawą jest nierówna ale przed zimą skończę - na razie znów do domu, do zobaczenia za dwa tygodnie:





Post Scriptum:

Cóż, nie najlepsze wiadomości - odbudowa skrzyni biegów która jak okazało się była wstawiana po sprowadzeniu pojazdu przez pogotowie do NZ (i jest diablenie tu nietypowa) - przekracza wartość którą można sensownie jeszcze zainwestować. Wobec tego vanik-ambulans będzie pokojem stacjonarnym na podwórku jak tylko pozbierają do kupy wysyłane części i wtoczymy go z powrotem.
Smutno.






Komentarze

  1. Jakies diagnozy co z Autem?
    A szopa fajnie wyglada jak od producenta :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z vana wyjęli skrzynię i przesłali ją do zaprzyjaźnionego wartsztatu i debatują co dalej. Mają dać znać czy będzie można coś tylko wymienić czy trzeba rozglądać się za jakąś używką, generalnie niefajnie bo takich fiatów nie ma tu wiele. Jak będzie bardzo źle to stawiamy go na kołkach na podwórku w charakterze permanentnego pokoju nim czegoś nie załatwię jak się poddadzą. Nawet rozważam odkręcenie budy i przełożenie na innego ramowca, na razie czekamy. A szopa wygląda spoko z daleka i po tuningu gumowym młotkiem jest nawet dość prosta ale nie wróżę jej długiej przyszłości - muszę dorobić jakieś rynny lub przynajmniej dziury odplywowe bo dach jest zrobiony bez sensu. Na szczęście jeszcze niewiele pada ale sezon mokry już blisko.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln