Służbowo ze skrzynką do szpitala w Lower Hutt.
Czyli ze skanerem i kupą papierów bo oczywiście stosy biurokracji- jak to społeczna instytucja. W sumie nieważne na ten wpis - ważne że dotarłem do hotelu nie do końca przemoczony ale w sumie wystarczająco by nie wychodzić już nigdzie więcej. No, może po kolację do fast-food'a.
Apropos - na okolicznych murkach - Pohutukawa kwitnie, idą święta:
Poza nieustającą zlewą w Lower Hutt na ścianie pokoju motelu zanotowałem niezły zabytek:
Wygląda jak Diora czy Kasprzak poprostu wmurowany w ścianę. O dziwo nawet działał. Mogłem poodkrywać bogactwo szumiacego pasma AM w Nowej Zelandii.
Praca jak praca ale w szpitalu na wewnętrznej stronie łazienki mają fajne plakaty:
"Widziałem TO! Teraz wracaj i wyszoruj pazurki"
Na szczęście udąło się zakończyć pracę wcześniej więc postanowiłem sporą część drogi do lotniska w dolinie Lower Hutt przejść sobie piechotą. Pogoda też polepszyła się na tyle że nie lało ciurem.
Krajobraz w dolinie, wchodzę na szlak wzdłuż rzeki Hutt River.
Po drodze oczywiście fajne drzewa:
Rzeka po całodobowej zlewie niesie sporo szarego błota z gór:
Dalszy ciąg ścieżki oraz historyczne poziomy wylewu rzeki
Bezstresowy szlak, nawet wychodzi słoneczko:
Tu rzeka uchodzi do morza w zatoce Wellington.
Na nabrzeżu coś w rodzaju lokalnej Christianii czyli komunalne warsztaty czegoś:
Szopa z łodzią na sprzedaż! (ale nic więcej, no może kilka słupków cumownicznych)
Tak się prezentują te "doki" zatoki:
Przerwa na wietrzenie stóp bo gorąco i duszno.
Zatoka Petone - już kiedyś tu bywałem:)
Widoki na stolicę:
Dalej jest jeszcze fajniej ale niestety zaczyna znów padać
Po drodze magiczna brama:
Oraz tor miniaturowej kolejki:
I rzeczy któe napewno nie są kapliczkami:
I ławeczka prawie w stylu Gaudiego:
Podoba mi się poczucie humoru pewnego pubu w Petone.:
Powrót na noc do domu, gdzieś nad chmurami:
Komentarze
Prześlij komentarz