Przejdź do głównej zawartości

Waitangi Day w stolicy

Spontaniczna decyzja - wolny dzień Waitangi wypada w środę (buuu! nie ma długiego weekendu) więc polecimy sobie do Wellington by nie siedzieć w domu.

Co do mnie to zachęciła mnie perspektywa spokojnego rozejrzenia się gdyż służbowo mimo że byłem tu już kilka razy zwykle nie ma czasu na wiele i zwiedza się głównie z taksówki lub terminali lotniczych. A więc szybkie bilety w Jet'cie i ruszamy.


Gandalf na lotnisku dalej na straży


Wietrzne miasto wita!


Dla przypomnienia jest to ten dzień w którym podpisano rezolucję z Maorysami - bardzo lukratywną dla korony brytyjskiej, a pozwalająca przeżyć tubylcom którzy zdecydowania mieli dość nacierających wciąż nowych kolonistów i mieli już pełną świadomość że tego nacisku nie wygrają.
Rezolucja nawet w takiej formie spowodowała by natywna ludność nie podzieliła losu Indian czy Aborygenów którzy są dziś zmarginalizowani i zmagają się z problemami i nałogami rozwiniętej cywilizacji. Oczywiście społeczność Maorysów nie jest pozbawiona problemów gdyż właśnie oni są tu niechlubnym trzonem drobnej przestępczości czy problemu bezrobocia. Kultura i tradycje są tutaj natomiast gloryfikowane do rangi narodowej więc Waitangii nie może odbyć się bez poświęconych właśnie im spektakli.


 Pierwsze kroki na dobry poranek, jeszcze pogoda nie za ciekawa ale ma być lepiej.


Ten facet chyba sie tu zawiesił bo znów go widzę.

A ci goście z kolei to papierowe repliki terrakotowej armii - tu w charakterze latarni. Do muzeum Te Papa do którego udaliśmy się zaraz po jego otwarciu sprowadzono kilkanascie autentycznych posągów i stanowią czasową wystawę. No i nie trzeba jeździć do Shaanxi w środkowych Chinach.


Coś co wygląda na platformę do skoków do wody w środku miasta, co ciekawiej skacze się w basen-dziurę w wielkim molo.


Zabytkowy statek holownik spoczywa w charakterze żywego (i podobno dalej działającego) muzeum.


To już wcześniej wspomniany słynny tu polinezyjski odkrywca Kupe z ziomkami.

Inne widoki deptaka nadmorskiego:



Centrum finansowe stolicy:


Na pieszym wiadukcie znaleźliśmy ciekawe przykłady sztuki użytkowej:



Powoli tłumy schodzą sie na celebrację przybycia delegacji maoryskiej:







Po show z łodzią (nie mylić z: szoł z Łodzi) poszliśmy do otwartego już Muzeum narodowego Te Papa (czyli "nasze miejsce"). Muzeum jest ogromne i warto zwiedzić jego większą część tym bardziej że oprócz wystaw czasowych jest za darmo. Dominuje oczywiście kultura maoryska od najwcześniejszych śladów ludzi na terenie Nowej Zelandii ale także historia podbojów korony brytyjskiej aż do czasów podpisania słynnego traktatu.



Sprzęt do działalności rybackiej ludów pierwotnych.

Większość ekspozycji maoryskich wraz z replikami chat była niestety ograniczona ścisłym zakazem fotografowania.


Słynne "dzieci z Polski" które uzyskały status uchodźców zaraz po XX wojnie. W Lublinie jak pewnie niewielu wie jest "Plac dzieci z Pahiatua" (obok Świętego Placu Lecha Kaczyńskiego) i właśnie o tych dzieciach tu mowa. Pahiatua to mała miejscowość w pobliżu Wellington.

Większość zdjęć więc i tak będzie z wystaw czasowych poświęconych Chinom gdyż tu nie było już zakazów:

Kamienne uzbrojenie.

Czasowa ekspozycja w gigantycznej szklanej gablocie wybranych figur terraktowej armii:


Ogromy podziemny kompleks terrakotowej armi powstał podczas tyranii imperatora Chin Qin Shi Huang i miał za zadanie chronić swojego władcę w życiu pozagrobowym. Imperator zadbal oczywiście o dyskrecję gdyż po zakończeniu monumentalego zadania produkcji figur wszyscy rzemieślnicy oraz zatrudnieni niewolnicy ulegli niefortunnemu wypadkowi po pracy usypując zgrabny kurchan ze swoich szkieletów. Nie ma co, przyjemniaczek.


A to już figurki następcy który jak widać poleciał po taniości i zrezygnował z naturalnych rozmiarów na rzecz armi karzełków. Jak łatwo prześledzić kolejni następcy zostawiali po sobie zastępy coraz mniejszych figurek. Aż wreszcie jak się domyślam moda przeminęła. Kto bogatemu zabroni...


Po wyjściu z muzeum i upolowaniu strawy ruszyliśmy zgodnie z polepszającą się pogoda w stronę góry spacerowej.

Na końcu ulicy handlowej znaleźliśmy pająka.

Wycieczka na górę widokową - Mount Victoria:


Widok na stolicę NZ:


Druga strona - czyli lotnisko w przesmyku pomiędzy górami a półwyspem.






Z powrotem na dole, po drodze chcieliśmy zobaczyć widoczny na horyzoncie kościół który zamkniety na cztery spusty okazał się klasztorem czy też opactwem.


Na dole w porcie dalszy ciąg obchodzenia Waitangi Day i związane z nim koncerty lokalnych grup:


Absolutnym hitem okazały się rekiny które wypatrzyliśmy na ścianie budynku przy głównym deptaku. Okazało to się oczywiście częścią większej grupy aktywistów-artystów na rzecz przełowu ryb i jest tego typu dzieł więcej w Wellington. Rekiny natomiast są prześmieszne i polecamy przyjrzeć im się bliżej.




Na wczesny wieczór byliśmy już w domu - no i spędziliśmy Waitangi trochę inaczej.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację z...

Kiwi Funcargo

Dla ciekawych kupiłem praktyczne jeździdło: Toyota Funcargo 1.3 za ok 10tys zl. 110 tys km przebiegu, rocznik 2000, ciemne szyby & owiewki ale też kilka obtarć i jedna plamka rdzy na wgniotce z lewej. Aha i wiem kołpak lewy przedni gdzieś wcięło, trudno. Wszelkie akcesoria z klimą i elektryką oraz łacznie z 5 calowym TV w środku do Japońskiej telewizji NHK, CD, radio i kaseciak odsłanijacy sie zza ekranu - niezły bajer. Szkoda że po japońsku ale jakoś daję radę włączyć radio. W środku syf straszliwy po Chińczykach więc spędziłem deszczowe przedpołudnie na ogarnięciu wszystkiego. Mimo szperania wszędzie nie stwierdziłem obecności rudej czy innych problemów - to zasługa braku zim. Jeździ zupełnie fajnie - trzeba będzie napiąć pasek alternatora bo popiskuje - sprawę na razie załatwiłem antypoślizgowym sprayem z dyskontu. Światła przydało by się przepolerować ale ten model tak ma więc załatwię jak będę miał czym.

Jak powiększyć dom o 41%?

Witajcie drodzy oglądacze. Dziś będzie trochę o pomyślnie zakończonej epopei pod nazwą "zadaszenie tarasu" lub jak kto woli powiększenie domu o 18m2. Na początku był...o dziwo projekt (tu już w wersji ostatecznej oczywiście):  A fizycznie... zaczęło się niewinnie gdyż zamierzałem wykorzystać umieszczone uprzednio w ziemi słupy na których wisiały słoneczno-chronne żagle: Projekt na początku przed wizualizacjami 3d  - jak to zwykle bywa - optymistycznie zakładał dodanie trzech słupów przy domu, potem jakieś tam ścianki, dach, okna, szuru-buru i gotowe,  ha, ha, ha. Po zdjęciu misternej żaglowej konstrukcji dwóch kwadratów i trójkąta okazało się że słupy wystawione prawie rok na działanie wiatru, słońca i deszczu wypaczyły się niemiłosiernie i nadają sie albo do prostowania albo do wykopania i na opał.   Po empirycznym sprawdzeniu iż nie da się odwinąć odkręconego na słojach słupa za pomocą namoczonej i suszonej w słońcu owiniętej okrętowej liny, nie pomaga też pol...