Przejdź do głównej zawartości

Zima, zima = deszcz, deszcz

No cóż tak wygląda zima w NZ - zamiast padającego śniegu mamy deszcz.
Dużo deszczu.

Pod podwórkowy pagórek nie sposób podejść bo ziemia nie może przyjąć już więcej wody i na zewnątrz na poziomie trawy robi się urocze plaskające śliskie bagienko.

Zastanawiamy się, jak tu kosić trawę?

Wychodzące na zewnątrz koty muszą być poddawane powrotnej procedurze czyszczenia wszystkich czterech łapek, albo i nie: ale wtedy nieuchronnie zwiększa się częstotliwość prania kołder czy obić meblowych. Na pociechę many za to w przerwach lania przepiękne tęcze:





Cóż wiec robić... w przypływie warsztatowej inwencji i walki o miejsce rowery zyskały nowe umocowania:



Jakby też więcej czasu wśród latającej wody na robienie domowych obiadów:



Ale za to, udało się znaleźć bardzo fajne miejsce które nie dość że pozwala na błogie odprężenie po tygodniu tyrki to jeszcze świetnie pasuje do deszczu.

Otóż znaleźliśmy odpowiednik Japońskich "onsenów" czyli geotermalnych źródeł. Miejsce nazywa się Waiwera i jest spory kawałek od nas bo kompletnie po drugiej stronie Auckland (57km). Raz na jakiś czas na pewno będziemy je odwiedzać bo i wejściówki nie są przesadnie drogie (ok 30zl po 16tej w weekendy), a same baseny fantastyczne.

W zasadzie wszystko jest bezobsługowe - na terenie masz dostęp do elektronicznej szafki do której oczywiście można w razie czego coś dołożyć lub wziąć nie tracąc rezerwacji. Basenów gorących i ciepłych naliczyłem ok. 6 sztuk plus kilka dziecięcych pluskawek. Jeśli pogoda nie dopisuje (czyt. zimnica i zacina deszczem) najmilszą alternatywa jest Sapphire pool pod dachem (40st C) gdzie z położonego nieco wyżej jeziorka (Lava pool - 48 st C) spływają gorące wodospady.


Całość oczywiście radośnie wionie siarka i wulkanami.  Dla ochłody można skoczyć obok do dziecięcego basenu o temperaturze powietrza nieco tylko podwyższonej przez permanentne wielkie grzyby-prysznice z lekko ciepłą wodą - a wiec efekt zanurzenia w przerębli jest. Korzystaliśmy na zmianę.
Jest jeszcze Opal pool (31 st C)- okrągły przybytek oznaczony "adults only" w którym to...niewysoka temperatura może ostudzić temperament odwiedzających go par - jak widzieliśmy, nie zawsze skutecznie.

Oprócz tego mamy tez Movie pool (38st C) gdzie jak sama nazwa wskazuje na dużym ekranie lecą sobie kinowe produkcje kina familijnego:



 Jest też duży basen na zewnątrz do popływania (ok 30st C) i mniejszy do przesiadywania i plotkowania (36st C).



Efekt siedzenia w parującej kadzi pod gwiazdami i księżycem w pełni jest warty odwiedzin.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln