Przejdź do głównej zawartości

Mamy wiosnę!

 Kolejny odcinek, emm... kwartalnika ilustrowanego.

Więc będzie jak zawsze chaotycznie, nie po kolei i w ogóle do góry nogami czyli to co tygryski lubią najbardziej.

Zaczniemy może od projektów mniej więcej sfinalizowanych - otóż dom ma już oczywiście nowe okna i jest pomalowany:


Choć oczywiście łatwo nie było:




Jak zauważyliście drodzy oglądacze rozrasta się część żwirowa przed oknami która będzie stanowić podstawę pod letni taras, co tydzień w miarę możliwości wycinam trawnik piksel po pikselu:


Który to jest potem pracowicie odkamieniany, wyrównywany, foliowany i żwirowany (aż się spociłem teraz od pisania tego - ale to serio, huk roboty). Kręgosłup, pogoda i bufor zwożonego żwiru pozwalają na ogarniecie maksymalnie paska tygodniowo. Za vanem rośnie górka ziemi, może kiedyś wykopiemy w niej piwniczkę na wino czy coś.

Na pasku od alejki wyrastają jakieś sobie już nowe drzewka - obecnie miejsce znalazły: figa, migdał i oliwka. Mieliśmy wprawdzie jakiś atak "Nowozelandzkich ogrodników" czyli dwie mroźne noce i śnieg w niektórych regionach ale oprócz mrozu nas jakoś ominęło. Kilka pąków niestety ścięło ale powinny dać radę.

Na taras i daszek czeka też nowy placyk żwirowy bo obecnie wymaga co tygodniowego zbierania "sałatki" z różowych kwiatów które strącane są z sąsiadowego drzewa. Tak wygląda po jednym deszczu, w tle wielki wór który wywożę co parę tygodni:

Nowe znajomości pozwoliły mi odkryć że jestem lokalnym ekspertem od naprawy ciągników sprzed pół wieku co zaowocowało otrzymaniem sakwy wina (a propos wspomnianej wino-pieczary) z pobliskiej winnicy Chrisa. 

Jak widać mój rower do takiego transportu dalej się świetnie nadaje:


Wino: dwie ulice dalej za rzeką:


Wymieniliśmy w ciągniku prądnice na alternator z odwróceniem biegunów i konwersją instalacji na 12V. Lata 60' więc wszystko na dwa rozmiary śrub, młotek i kombinerki.


W szopie wiosenne porządki - natchnienie to okazja złapania szafek z basenu Żonki który to robił remont i po pewnej niezdrowej pełnej napięć i zwrotów akcji przepychanki - udało się wydębić. A więc strona lewa już jakoś się prezentuje i graty nie gniją na mokrych cegłach w papierowych pudłach.

Najpierw więc wszystko wyleciało w celu podsuszenia i motywacji dalszej:


Szafki przyleciały przywożone dalej tym samym niezastąpionym yellow kiwi po 4 sztuki na turę:


I zgodnie w rządku robią za pełny segregator dla memorabilii:



Druga strona jeszcze czeka na swój czas, na razie dalej pora deszczowa. Tam już nie ma stresu bo nie ma co pleśnieć.

Tandem został odrestaurowany w pracy i obecnie jest też pod-altanowym rowerem treningowym:


Tak jak zwykle srebrne wjeżdża do złotego, pokażcie mi SUVa który to potrafi.


Trenażer kupiony na złomie z 8$ wymagał w zasadzie tylko przesmarowania i ponownego przyklejenia przesuniętych magnesów. Opór na koło działa bardzo sprytnie na zasadzie wymuszonej przez magnesy indukcji w rotującej aluminiowej tarczy co zamienia się w ciepło, a więc dbać i będzie wieczny.
No i jest to trenażer jedno lub dwu osobowy!


Ja natomiast podczas swoich środkowo-tygodniowych weekendów przygotowuję się do listopadowych zawodów Lake Taupo Cycle Challenge. W tym roku wprawdzie trasa tylko wzdłuż jeziora czyli to co pokonuje 4 razy tygodniowo samochodem, ale od czegoś trzeba tu zacząć. Znalazłem sobie więc pętlę treningową "Dookoła Pihangi" czyli naszego wulkanu widocznego z okna. Ok. 58km w sumie 3 masywne podjazdy w tym ostatni przed finiszem wyciska wszelkie soki bo jest to 3km dzikiego przewyższenia do przełęczy nad Turangi. Podjeżdża się minimum 20-30 minut, a zjazd po drugiej stronie powoduje że rower cały czas chce ponad 70km/h w każdym razie na tyle mu na razie pozwoliłem. Drobnym mankamentem pętli jest pierwsze 10km które trzeba wykonać z tirami na SH1 ale poza tym jest dość cicho i spokojnie. 







Podjazd do zejścia z Tongariro crossing ok 650m npm


Tongariro crossing w chmurach i z resztkami śniegu.



Od lewej Pihanga potem jezioro Rotoaira i masyw Tongariro.



 Z prawej Pihanga widać też przełęcz na ok 700m npm


 Z drugiej strony 3 km serpentyn i kolejne trzy w dół do miasteczka.


Ten rower jeszcze tu nie był.


Trening nr.2



Z innych ciekawostek:

Jak wiadomo wszem i wobec niektórzy kupują ambulansy by zrobić z nich kampera. Wygląda na to że pogotowie w Turangi kupiło kampera by zrobić z niego ambulans:


Łańcuchy dostaw wyraźnie zwariowały...

Niektórzy pewnie przywożą sobie dom na zakupy, zamiast zakupy do domu:


A nie czekaj, tak się w NZ przewozi domy na nową działkę - oczywiście z pilotem i poza godzinami szczytu. Tu zaparkowana ciężarówka czeka na stosowny moment.

Ja wieczorami składam sobie własny skaner do drobnych obiektów:




Przed domem rosną truskawki, a na oknie, oj czego tam niema!




Dobrej temperatury sobie i Wam życzymy:










 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln