Przejdź do głównej zawartości

Jesienne podsumowanie zmian

 Wiadomym jest że najchętniej opisuje się te projekty które do końca wyszły.



Krętymi ścieżkami idzie niestety nauka budownictwa mieszkaniowego gdyż większość to z konieczności niż hobbistycznej potrzeby. 

Wspominałem nie raz o tym że będziemy mieli saunę. I taka w zasadzie już powstała jako szkielet w oryginalnym planie na wschodniej ścianie budynku graniczącego z łazienką gdzie zostawiłem miejsce na drzwi do tejże. Budowa rozkręcała się w najlepsze ale zdawałem sobie powoli sprawę z ilości przepisów (budowlanych i nie tylko) które przy okazji udaje mi się złamać.  Kroplą przepełniającą czarę było żywe zainteresowanie lokalnej dzieciarni oraz zagadkowy email który otrzymałem dotyczący odrzucenia wniosku pozwolenia na budowę.

Co ciekawiej ja takiego wniosku nigdy nie składałem.

Sytuacja dotyczyła wniosku na budowę domu złożonego przez poprzednich właścicieli gdzie sprawa utknęła w limbo gdy postanowili się rozstać nie ustosunkowując się do usterek wypatrzonych w planie budowlanym. Sprawa sprzed czterech już lat ale dlaczego email dostałem teraz, nie mam pojęcia.

Decyzja o przeniesieniu sauny jako osobnego budynku zmaterializowała się dwoma weekendami poświęconymi na odkręcenie i przeniesienie konstrukcji szkieletowej oraz podestu od ściany,  Wygrzebaniu filarów z ziemi i ponownym ich zabetonowaniu w nowym miejscu. Potem wzmocnienie tego co opierało się o ścianę i dołożenie kawałka dwuspadowego dachu. Przy okazji usztywniłem ściany i zaprojektowałem nowy plan frontu. 

Migawki z tej epopei poniżej.
















W przerwie zmagań za sauną wybudowałem jeszcze kawałek użytecznego warsztatu, stół już jest pod dachem zamiast przykrywania go plandeką. podłoga w całości z reszty cegieł, a drewno ma gdzie mieszkać na zimę. W schowku na narzędzia też sporo porządków, uchwyty, półki, wieszaki i nawet coś w rodzaju budżetowej afrykańskiej luksfery by doświetlić wnętrze. Chciałem użyć pękatego słoika  ze szklaną zatyczką i z wodą z sodą (oryginalny pomysł to butelki po coli w dziurach w dachu) ale nie wytrzymuje to konfrontacji z klimatem. Po drobnym przygrzaniu słońcem i przymrozku w nocy miałem zawartość na podłodze razem ze szklanymi resztkami zatyczki. Słoik więc do góry dnem doświetla wnętrze pusty - szału nie ma ale przynajmniej widać jaki wziąć śrubokręt.




Zdecydowaliśmy się na przesadzenie świerczków które okazały się albo karłowate albo z perspektywą dorośnięcia do płotu za jakieś sześćset lat. Na razie wylądowały w doniczkach a w tych miejscach przejechały (i się zasadziły... hehe, same) wyrośnięte sadzonki cyprysa japońskiego. Świerczki na razie w doniczkach przechodnich.




Na wschodniej ścianie będzie za to cytrusowy sad w składzie:

- cytryna zastana 

- grapefruit - Culter's Red

- pomarańcza - Navelina

- mandarynka - Encore

- tangelo - Seminole




Dostał on zabezpieczenie przed mrozami ze szkieletu taniej altanki (co nie wytrzymała okresu monsunów i huraganów i prawie by nam odleciała gdyby nie dwieście litrów wody w zapadniętym dachu). Na szkielecie jest tutejsza przeciw przymrozkowa włóknina. Mam tylko nadzieje że wytrzyma to jesienne halne z gór.

W kolejnym międzyczasie udało nam się kompletnie zatkać lokalną kanalizację. Nie pomogły niestety domowe zabiegi super mario bros w odtykaniu połączonymi siłami dwu pięciometrowych sprężyn, obstukiwania rur czy też wlewania przeróżnych płynnych odtykaczy. Musieliśmy sprowadzić ekipę z mega pompą która po rozryciu trawnika i wycięciu trójnika podołała zadaniu. Zachwytom nad debilnością instalacji Pana Brett'a nie było końca do dziś nie wiadomo dlaczego rury są tak płytko pod trawnikiem mimo że kolektor zbiorczy w rogu posesji jest na uczciwej głębokości. Pewnie nie chciało mu się kopać... Jak będziemy robić taras trzeba będzie uwzględnić studzienkę rewizyjną do doraźnych działań w razie problemów, na razie działa. Gips i inne resztki fug czy cementów dostały zakaz wjazdu przez zlewy.  Nikomu nie życzymy tych kilku dni bez kanalizacji. 

Ech, gówniane to były czasy...Dlatego zdjęć nie będzie w tym paragrafie.


Nowości ze świata wydruków 3D, dla odmiany:

Grzybek - nocna lampka to projekt wzbogacony o własne komponenty w postaci ogniwa z odzysku z baterii rowerowej z modułem doładowania USB oraz nadspodziewaną żywotnością. Namęczyłem się sporo by ogniwo upchnąć do środka modelu wraz z gniazdem i włącznikiem. Ale efekt jest super, no i nóżka jak w prawdziwym grzybku - fluorescencyjna!










Projekty plakietek na mój bojowy rower co zyskał nowe życie wraz z wyminą ogniw w baterii. Jest obecnie zwany Czarnym Rycerzem (tak ten z Monthy Pythona!) - plakietki jeszcze czekają na przymocowanie, bo odkształcanie ich do krzywizn ramy nie okazało się zbyt proste:




rewizyjna klapka do zaworu wody - oryginał niemalże niedostepny w NZ poi sprowadzeniu z USA to ponad $50, bo tak! -  pół godziny w tinkercadzie:

Oryginał:



Projekt:



Wykonanie:


Mechanizm jak widać wymagał kilku poprawek pisakiem 3d, ale tej części akurat nie widać.
A działa to bardzo prosto - na nawet nie do końca prostą dziurę w ścianie gipsowej nakładasz klapkę klipsami do wewnątrz i naciągając sprężynę pozwalasz trzeciemu klipsowi złapać przeciwległą krawędź od środka - i na ścianie wisi sobie gustowna płytka.

Trzymacz- prowadnica do łańcucha rowerowego - testowana już w terenie - działa jak trzeba!


Sama prowadnica już jest jak widać produkcyjna:





Parasolki na zamówienie żonki - zestaw wieszaków do ukulele na ścianę pokoju. Autorsko wzmacniane wieloma testami obciążeniowymi oraz kreatywnymi nazwami kolejnych wersji:







Wieszak na słuchawki które pętały mi się na biurku w widowiskowym stylu Voronoi:





Syfon do kolektora wody na zewnątrz domu. Znany i nie lubiany Bob budowniczy przyoszczędził tu na wkopanym syfonie i waliło niemiłosiernie z rury ściekowej.  Zrobiłem więc wyjmowany syfon - wiaderko wstawiane do tego zbiorczego lejka. Od strony łazienki rura ładnie kolankuje pod nim, tu od strony kuchni znów "się niechciało"...




Z innych ciekawostek:


Dostalismy kartkę świąteczną od znajomych z Irlandii !



Super, ale był to 8 marca...



Bywają dni że wyjeżdżam z domu "na czołg". czyli niechybnie - jesień idzie, nie ma na to rady..


Na szlakach grzyby, mnóstwo grzybów - niby podobne do naszych ale jednak inne więc nie zbieramy choć raczej przydawała by się kosa:





A na razie tydzień deszczowy - koty wyglądają lepszej pogody:






















Komentarze

  1. Bartek, życzenia Zdrowych i Wesołych Świąt z Gdańska. Naprawdę z wielką przyjemnością śledzimy Twoje wpisy-i tematyka ciekawa, i sposób pisania super! Podziwiamy Twoje dzieła(ja z tych Bernatów, dla których szczytem dokonań techniczno-manualnych jest przyszycie guzika..)
    Pozdrowienia dla Ani i głaski dla kotów.
    ciocia Kasia i wujek Kazik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękujemy! Święta pracowite dla mnie ale już mam weekend. Najlepszego i także przede wszystkim zdrowia. Pozdrawiamy A&B

      Usuń
  2. Kreatywność i zapał godne podziwu jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln