Przejdź do głównej zawartości

Nowości z wysp po opanowaniu sytuacji

Czasem sprawy się skomplikują, jak ta skrzynka części skrzyni automatycznej 4HP-20 którą ambitni macherzy z pogotowia St Jones wmontowali kiedyś do naszego vana wywalając poczciwą wajchę zmiany biegów, sprzęgło i parę innych detali. Ale wiedząc już co mam szukać powoli odkrywam możliwości naprawy tej łamigłówki. Zresztą jakby ktoś miał na zbyciu przekładnię hydrokinetyczną do tego to poproszę, bo instrukcje składania i rozkładania tego 90 kilo żelastwa już znalazłem. Robię przegląd też tych tarcz czy aby nie trzeba jakiejś także wymienić docelowo. Kolejna sprawność - tym razem mechaniki samochodowej przede mną.  Ale na razie nie ma z tym paniki.



Czasem też chodzi o rzeczy proste - przywiozłem z Turangi skrzynkę orzechów a okazało się że w domu nie mamy narzedzia do łupania orzechów i po angielsku nie jest to wcale ojciec ojca co zwariował: "grandfather for nuts" Ale co śmieszniejsze G translate uprzejmie powie ci, że czemu nie:) Wiec trzeba było znaleźć nut cracker'a i oczywiście wydrukować:



Zbliżyła się też wielkopomna rocznica naszego pierwszego dzisięciolecia z Małżonką i nie byłbym sobą gdybym poza oczywistymi oczywistościami z tej okazji nie wygrzebał czegoś ekstra.

Coś ekstra - zawitało wkrótce na nasze podwórko:




Jest to katamaran Hobie 16 który łaził za mna od dawna i zmaterializował sie w postaci oferty bardzo miłego byłego regatowca z Auckland (dzięki Mike!) łącznie z przyczepką, skrzynia narzędzi i akcesoriów, uprzężami do trapezu oraz coś co jest pod przyczepka i ni mniej, ni więcej tylko nazywa się... trumną. Otóż ów "coffin" to poczciwa zamykana skrzynia z włókna szklanego na żagle, listwy do nich oraz całą masę szpeju który żeglarz musi pod ręką mieć.
Każdy ma swój chytry plan, a moja kochana małżowinka wiedziała że musiało się tak skończyć, czy więc nie myśłałem o tym zakładając hak do samochodu parę miesięcy temu? Może i być...nie potwierdzam, nie zaprzeczam.

A docelowo będzie wyglądał mniej więcej tak:




Na szczęście też sama chce spróbować i rozpoczeliśmy kurs żeglarski od nauki węzłów oraz zagadek pływania pod wiatr. Mi powtórka też się przyda tym bardziej że w wersji angielskiej odkrywam jak nazywają się rzeczy które przecież dobrze znam. Co robi za niezłą i konieczną powtórkę przed wypłynięciem na wodę. Jeszcze sporo czasu do sezonu bo w zwiazku z tym wydatkiem kasy na specjalne stroje do pozasezonowego żeglarstwa są na trochę poza zasiegiem.

Po obróceniu ręcznie całego bałaganu - z pomocą sąsiada, podpięciu świateł i zabezpieczeniu ruchomych częsci na 325km jazdy, zamocowaniu odblasków gdzie mogłem - byłem gotowy. Po to by wyjechać z naszej dolinki ustawiłem się w jedynym słusznym położeniu - mimo to przeszedłem jakieś pół centymetra od skrzynki telefonicznej. Także wynegocjowałem ze współpracownikami wcześniejszy wyjazd by jak najmniej jechać po ciemku - tak oto wyruszyłem do Turangi. Przy okazji dowiedziałem się że wyjazd na ulicę z przyczepą od nas wiąże się z gigantycznym zgrzytem zawieszenia haka o kanał burzowy - co już przy obładowanym samochodzie mi się zdażało lecz tłumikiem. Teraz jednak wywołałem sporą panikę bo ulicą szły hordy dzieciaków ze szkoły (trzecia po południu) i po 10 metrach utknąłem w korku tarasując cały Captain Scott Road pomiędzy mamami odbierjącymi dzieciaki ze szkoły za pomocą suwów wielkości Titanica.
Nie myślałem nawet ze może być tu taki ruch.

Tuż przed zgrzytem który chyba był słyszalny w Turangi:



Jechało się nadspodziewanie dobrze  mimo megalitycznych korków i tego że średnia spadła diametralnie - ale tak przecież nie będę jej woził co weekend bo będzie do pływania po jeziorze Taupo.  Dość powiedzieć że w odróznieniu od zwyczajowych 4-4,5 godziny jechałem prawie siedem.

Noc na szczęście zapadła już blisko celu i mogłem uciec na bardziej lokalne drogi moim radosnym zestawem pociągu drogowego:


To zdjecie dowodzi jasno że mieszczę się w bramie ale że też nie chciało mi się odpinać całego bałaganu po nocy.
No i jak widać na wsi jest zimno, bardzo zimno.


Ostatnie zamrożone jabłko:


Mrożona Fejoya - w tym roku były tylko kwiaty ale te drzewaka widać za małe:


Van robi za lodówkę oraz alternatywną sypialnię jak będę robił podłogi i czeka na lepsze czasy oraz diewięćdziesięcio kilową układankę trybików :


Jacht przygotowany do zimowania - głównie zabezpieczenie trampoliny i lin przed wpływem słońca, założyłem i przesmarowałem także stery wyjęte do transportu.


Mały pokój skończony w kwestii ścian gipsowych łącznie z sufitami.


Przerwa na spacerek do centrum w stronę tęczy, słonecznie acz chłodno.


W składzie budowlanym Hammer miejscowy kot dzielnie bronił miejsca przy kominku:


Łazienka ma już większość ścian gotowych, Rury i takie tam zajęły mi sporo czasu. Nie obyło się bez totalnego rozgardiaszu hydraulicznego.


Na poddaszu już ocieplone z kładkami do inspekcji oraz przechowywania co lżejszych rzeczy.


Jedno z zastosowań piankowych zdobycznych płyt których mam całe stosy:



Niestety schody na strych nie wytrzymały któregoś składania po całodziennym skakaniu po nich. Drabina do zrobienia od nowa - chwilowo pojechała z powrotem, a klapę zaizolowałem wełną.


W drodze powrotnej dziś inną drogą z nowymi widokami. Coraz krążyły kolejne ulewy a więc i piękne tęcze nad jeziorem Taupo.




Przejazd przez inne pasma górskie przypominjące to góry Stołowe a to zielone wzgórza Irlandii.





Komentarze

  1. Ahoj, No brawo brawo. Wam wogole doba starcza na te wszystkie projekty?
    Gratulacje :) Jacht moze bez toalety ale sikac moszna do wody ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz sam widzę że po kolejnym updejcie Blogger wpisy znikają. Cóż za głupia mania psucia tego co działa w imię "odświeżenia interfejsu" na równi z przestawianiem towarów i regałów w supermarketach z tym że po tym zwykle supermarket jest wkurzający przez pierwszy tydzień ale dalej działa.
      Nic to - do tematu:
      Sprawy toaletowa załatwia się "na wikinga", pokład to siatka z oczkami więc....
      Czasu brakować będzie bo po pandemii beton mojej kretyńskiej firmy nie pozwala mi pracować z domu : "bo nie". Więc co zrobiłem to moje, dalej trzeba będzie lecieć z robotą po nocach i w weekendy gdyż tych długich już chyba w tym roku nie będzie.
      Nastepna wizyta w nie ten a następny weekend jak zawsze co 2 tygodnie. Mam nadzieję na skończenie ścian łazienki i oświetlenia. Jak dorwę jakąś drabinę to może też właz ale już nie muszę tam się wspinać na razie.
      Drukarka 3d zacznie też sesje nocne ;)



      Usuń
  2. Nowe sprawności mechanika to moim zdaniem świetna sprawa. Uwielbiam takie wyzwania. Zawsze wychodzę z założenia, że ten ktoś inny kto miałby zrobić to za mnie (za gruby plik banknotów) przecież nie jest jakimś nadczłowiekiem, więc dlaczego niby mi by się miało nie udać :D
    Zresztą jeden jedyny raz oddałem samochód do naprawy do mechanika: regeneracja maglownicy i pompy wspomagania. Niestety był to srogi zawód. Po nieco ponad 2 latach musiałem całą tę pracę wykonać jeszcze raz samodzielnie : /

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie choć sprawa ze skrzynią automatyczną należy do tych wyzwań raczej trudniejszych jeśli nie naj. Co mnie najbardziej niepokoi to to że nawet jak złożę to wszystko według rysunków i filmów to dalej nie wiem dlaczego hydrokinetyka padła - zwykły pech, a może nie wyrabiała pompa oleju? Urwała się łopatka turbiny czy może zatarło łożysko ? Samego wirnika hydrokinetyki (torque converter) mi nie oddali więc to przynajmniej muszę zdobyć nowe lub regenerowane. Niestety zamontowanie i zalanie tego bałąganu to najmniej 1000$ bo obecnie półosie mam w bagażniku, a silnik wisi na w komorze na łańcuchu. Nie zrobię tego sam bez dźwigu... Sporo jak na "próbę" więc lepiej złożyć raz a dobrze. Pusty blok skrzyni to 45kg, części drugie tyle więc spory kaliber.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcialem to dodac pod wpisem o skrzyni. Ale mi nie wyszlo. A napisalem: Czyzby nowy projekt na horyzoncie? Budowa dzwigu ? ;)

      Usuń
    2. Hehe jasne:) Do dźwigu potrzebuję taki detal jak przemyslowa spawarka, 50 kg stali w belkach, hakowy wyciąg o ładowności 300kg i duuużo wprawy - bo jak się urwie podzaczas jazdy to pod tym co spadnie można już robić podkop by zakopać to do ziemi. Na razie projekt musi poczekać mamy ważniejsze sprawy na głowie - ale o tym niedługo;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie wysp psów i kurczaków - Cook Islands - Rarotonga cz.II

No i mamy obiecaną,część II Vayanga Itu Na początku wrzucam rewers słynnego banknotu i opowiem jego historię - a że bywam złośliwy to na awers z gołą babą musicie przewinąć do samego końca! Na tej stronie mamy boga morza (Tangaroa) oraz tubylca w swojej łodzi o zachodzie słońca, oraz w tle lokalne monety. By rozpocząć jakoś tę historię w tym miejscu powiem tylko że na drugiej stronie znajduje się niewiasta płynąca topless na rekinie z kokosem w ręku z czym wiąże się legenda: Folklor głosi, że we wschodniej Polinezji żył bóg oceanu zwany Tinirau. Mieszkał na pływającej wyspie zwanej Świętą Wyspą Motu-Tpau, a o jego ukochanej Inie opowiada piosenka z wyspy Mangaia.  Legenda mówi, że Ina zanurzyła się w morzu w poszukiwaniu Tinirau i najpierw wezwała ryby, aby jej pomogły. Były za małe i została wrzucona ledwie do płytkiej laguny. Cztery próby doprowadziły ją jedynie do zewnętrznej rafy, a ryby, które próbowały jej pomóc, zostały trwale naznaczone biciem, jakie im zadawała. Wtedy rekin mo

Round the Goory - jeszcze raz

Wilka, jak mówią, ciągnie do lasu.  Obecnie jako że mamy już zaawansowaną jesień można raczej przy okazji dostać w lesie wilka. Jakkolwiek nie patrzeć upatrzyłem sobie pewne wyzwanie do zrealizowania nim ogarnie nas mroźna zima - uhu, ha.: Czyli w dzień dwanaście w nocy dwa - Finowie zakładaliby pod wieczór podkoszulki ale z drugiej strony pewnie by wygineli Grecy....ale do brzegu: Wyzwanie polegało na zrobieniu podobnej rundki jak kiedyś urodzinowo samochodem. Dookoła masywów Pihangi i Tihii, Tongariro z Mt Ngauruohe oraz niemalże wiecznie śnieżnego Ruapehu -  tym razem rowerem . Miało być jak za starych czasów - czyli rower, wszystko ze sobą: namiot ,śpiwór, mata, tratatata i pewnie udowodnienie samemu sobie że jeszcze cały czas mogę.  Taki to syndrom wieku średniego - nic nie poradzisz. Przygotowania do planowanej pętli prawie dwustu kilometrów trwały nieco ale i tak nie obyło się oczywiście bez improwizacji na ostatnią chwilę - tych McGyverowych, co ratują sytuację za pięć dwunast

Jesień i zima idzie - nie ma na to...

 Witam po dluższej przerwie na kolejną w miarę możliwości bierzącą porcję Nowozelandzkiego grochu z kapustą lub lokalnie - fish&chips. Dziś będzie o kilku wyrwanych letnich dniach z objęć cyklonów i huraganów, jak zwykle dział rowerowy, remontowo-budowlany z prawie finalizacją kuchni,i inne nieokreślone takie tam. Dział związany z drukiem 3d przekroczył objętościwo moje wszystkie wyobrażenia i znajdzie miejsce w dedykowanej serii. Mieliśmy po drodze jak już wiecie sezon cyklonów, trafiło też w Australię ale Ozzi mieli fart i wir kategorii czwartej wbił się w kontynent w takim miejscu że tylko nawodnił pustynię i zdemolował dwa składziki na rękawice bokserskie dla kangurów. Potem, jak to w życiu, nastąpiła jesień i o dziwo zaskoczyła piękną pogodą.  Zaczniemy jednak od zbiorów lokalnych, było więcej, ale zostały spożyte (pomidory i truskawki): Było bardzo dużo żółtych cukinii, wszystkie zdecydowanie za dobre by dały sie upolować na czas. Papryka wprawdzie po sąsiedzku ale też lokaln