Dziś cała historia Woody zwana lokalnie Wookie - jak stała się nieodłącznym członkiem rodziny:
Po wypatrzeniu pozytywnej mordki wedle dawnego wpisu o psie dostaliśmy kontakt do osoby gdzie Woody mieszkała - i tu już pierwsza komplikacja gdyż nie była to bezpośrednia właścicielka psa. Psa oddawała rodzina bliżej przez nas niepoznana i po jakimś czasie chyba lepiej że właśnie tak zostało.
Wzięty pies więc wylądował u rodziny zastępczej w Taupo a cała dokumentacja i historia były rozsiane pomiędzy aktualnym domem przejściowym, schronisku w Taupo oraz poprzednich właścicielach oraz w szeroko pojętym nigdzie.
Wtedy jeszcze nie byliśmy świadomi skomplikowanego układu zależności papierowo-prawnych więc jak gdy tylko usłyszałem że mogę przyjechać w "sprawie psa", pojechałem "PO" psa.
Woody ganiała z innymi psami po podwórku i na początku łatwo nie było bo byłem kolektywnie obszczekiwany a obecne dwa inne psy podkręcały atmosferę wyścigów połączonych ze szczekaniem na wszystko i wszystkich.
Siedliśmy więc sobie spokojnie na ganku pogadać a z czasem Woody przyszła i wreszcie dała się pogłaskać oraz oczywiście zostałem dokładnie choć jeszcze nieufnie obwąchany.
Jako że słowo się rzekło umówiłem się że przyjadę w następnym tygodniu po dokumenty które miały być ściągnięte od tejże poprzedniej rodziny oraz też zabiorę składaną klatkę. Wręczyłem więc umówione honorarium wedle ogłoszenia i zapakowałem psa do samochodu i w drogę do domu.
Była to najbardziej przegadana podróż jaką miałem - mówiłem do Woody cały czas podczas jazdy, a wielki nos oraz wywalony ozór niespokojnie czyhał mi za plecami dysząc i operując niespokojnie.
Po szczęśliwym wylądowaniu w domu mieliśmy wpierw pozytywne pierwsze spotkanie kota i psa i delikatne obwąchanie się. Co tylko naiwnie upewniło nas w przekonaniu że większego problemu to nie będzie. Już godzinę potem gdy kota nieśpiesznie wyszła i przechadzała się na tarasie została zauważona przez Woody gdzie instynkt łowcy wziął górę i została zaskoczona znienacka. Po podrzuceniu wielkim nosem w biegu kota wykonała koci obrót w powietrzu i po wylądowaniu zjeżyła się sycząc i po kolejnym przewróceniu na plecy przez wielką zębatą paszczę wywinęła się bokiem i dała całą naprzód w krzaki przy płocie gdzie została pogoniona szczekaniem dopiero co rozgrzewającego się do gonitwy psa.
Koniec końców: Pańcio wyjmował roztrzęsioną kotę z krzaków przez pół godziny. W domu powstała bariera dzieląca dom na dwie części, opcjonalnie odgradzająca jeden pokój. Przemieszczanie zwierząt występuje po ustaleniu wstępnie gdzie które jest i nosi nazwę psio-kociego-tetrisu.
Trzymanie kota w środku, a psa na zewnątrz miało raczej krótkie nogi i było możliwe na dłuższą metę tylko przy idealnej pogodzie stąd klecona naprędce buda którą najpierw substytuował rozbity na tarasie namiot dla psa. Poza tym kto jest w stanie wytrzymać miauki koty trzymanej już od prawie 6 lat w trybie "wolnościowym" która nagle zostaje ograniczona do kilku metrów kwadratowych sypialni?
Wybudowałem więc najpierw budę - ogrzewaną i ocieploną, a jakże, a potem całe zadaszenie tarasu z drzwiami i oknami już tu prezentowane.
Ale wracając do psa - bo biurokracja jeszcze na dobre się nie zaczęła. Przyjechała do nas pani ze schroniska - wszystko miało być już w zasadzie załatwione, papiery przekazane, szczepienia a raczej ich świadectwa miałem wkrótce odebrać od poprzednich właścicieli, schronisko miało też pokryć koszty neutralizacji a w ogóle to już załatwione bo przecież zawsze załatwiają. Co potem okazało się to już inna historia - piesę woziliśmy do Taupo na operację - tu schronisko pokryło choć część kosztów, szczepienia nie zrobione - więc musieliśmy zamówić cały pakiet i znów jeździć. Papiery szczątkowe - po zarejestrowaniu psa online po jakimś czasie przyszło na moje nazwisko polecenie zarejestrowania psa, kolejny tydzień zajęło tłumaczenie telefoniczno - mejlowe że mieszka tu żona z mężem i każde z nich nie ma po sztuce takiego samego psa. Po dziwnych perturbacjach telefonicznych udało się wydobyć klatkę bo okazało się że przekazane pieniądze zostały zdefraudowane na słodycze dla córeczki i nie przekazane pierwszym właścicielom, a w ogóle to wymyślili sobie że będą odwiedzać Woody jak im się zachce i gdzie mieszkamy bo... Oferta została odrzucona.
Więc po pierwszym przebojowym miesiącu pies jest nasz i tak już zostanie.
Dobra, a teraz zdjęcia - przekrój poprzez wiele dni z uwzględnieniem głównie uśmiechniętego psa:
Komentarze
Prześlij komentarz